Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

You are viewing Laos

Laos wiejski

Na koniec pobytu w tym górzystym kraju wybieram się w rejony przeze mnie najbardziej wyczekiwane – na północ, w okolice wioski Muang Ngoy.

Do miejscowości można dostać się tylko płynąc ponad godzinę łódką z Nong Khiaw. Brzmi to tak, jakby była ona nie wiadomo jak odcięta od świata, tyle że takich łódek przypływa tu dziennie kilka i jest turystycznie na maksa. Niedokładnie o to mi chodziło…Mam wrażenie, ze turystyka za bardzo tu ingeruje w życie miejscowych.

Dawna stolica „królestwa miliona słoni”

Luang Prabang jest wpisane na listę UNESCO i sporo ludzi się nim zachwyca, ale ja nie mogę oprzeć się porównywaniu go do wietnamskiego Hoi An, które moim zdaniem zdecydowanie wygrywa w konkurencji pofrancuskiej architektury. Tutaj głównym punktem programu są świątynie, a ja świątyń mam już przesyt i wszystkie są dla mnie takie same. Za to na pewno warto tu przyjechać na zakupy!

Love Parade na wodzie

Tak niektórzy nazywają to, co dzieje się w Vang Vieng. To druga strona medalu pobytu w tym malowniczo położonym miejscu, zwanym imprezową stolicą Azji (na równi z tajskim Koh Phangan i jej słynnymi „full moon party”). Tu laotańskie prawo najwyraźniej nie obowiązuje, bo, inaczej niż w całym kraju, bary pootwierane są do świtu.

Już od rana ludzie paradują po ulicach w kostiumach kąpielowych z niedomytymi po poprzednim dniu śladami malunków na całym ciele.

Za siedmioma górami i stu jaskiniami

Jedyne, z czym kojarzyłam Laos będąc jeszcze w Polsce to „sticky rice” (słodki ryż podawany w bambusowym pudełeczku, sklejony tak, że je się go palcami, odrywając z bryły) i „tubing” w Vang Vieng. Tubing zbytnio mnie nie zachęcał, choć nie powiem, z ciekawości chciałam zobaczyć, o co w tym chodzi, więc planowałam zatrzymać się tu na 2, góra 3 dni, żeby „zaliczyć” tę dla niektórych główną atrakcje kraju. Zostałam tydzień, bo jak wysiadłam z autobusu, szczena mi opadła na widok górskich krajobrazów.

Hamak z widokiem na Mekong

Na większości z czterech tysięcy wysp na Mekongu nie ma co robić, ale po to właśnie się tu przyjeżdża ;) Głównym zajęciem jest wiszenie w hamaku przez większość dnia, z dwoma albo trzema kilkugodzinymi przerwami na jedzenie. Zresztą jest tak gorąco, że nawet mój zapał do wycieczek rowerowych słabnie. Przy 38stopniach w cieniu niewiele da się zdziałać. W ten sposób niepostrzeżenie zleciało mi 6 dni.

Sabaidee! :)

Ten uśmiech to nieodłączna część laotańskiego pozdrowienia. „Sabaidee” słyszy się nawet idąc ulica. Nie mogę nacieszyć się, że do Vientiane przyjechałam właśnie z Wietnamu, bo większego kontrastu być chyba nie może ;) Ludzie są w większości tak mili, że po tym przeklętym Wietnamie aż nie chce się wierzyć w ich bezinteresowność.