Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

„In India you’re never alone”

Sami Hindusi śmieją się, że to powinno być hasło reklamowe ich kraju. W Indiach po prostu nie da się być samemu zbyt długo.

Jeszcze w drodze na dworzec w Varkali przyczepia się do mnie jakiś Hindus. Jest sympatyczny, ale nie mam ochoty na jego towarzystwo, ten jednak upiera się, że pojedzie sobie na wycieczkę i wsiada za mną do pociągu. Próbuję nie być niemiła (nie mylić z 'być miła’ :P), więc gadam z nim przez całą drogę. Kiedy wysiadamy z pociągu i chcę się pożegnać, ten oznajmia mi pewny siebie, że nocuje w tym samym hotelu, ba, pokoju, co ja. Śmiechu warte. Do pokoju mu się wbić nie pozwalam, choć śpi faktycznie w tym samym hotelu. W sumie mi to wisi, choć faceci z recepcji rzucają sobie znaczące spojrzenia i komentują coś w swoim języku, śmiejąc się, bo w kraju małżeństw aranżowanych już samo pokazanie się z kimś znaczy dużo.

Cały kolejny dzień szwenda się za mną, zdaje się nie rozumieć słowa 'nie’. Twierdzi, że musi mnie chronić przed innymi facetami, bo przecież kobieta sama nie może chodzić po ulicy, a jego obecność chroni mnie, biedną małą istotę, przed natarczywymi spojrzeniami innych. Coś w tym jest, bo faktycznie inni nie pozwalają sobie wtedy na zbyt wiele, ale utrzymuję, że nie chcę jego pomocy. Ten na to, że on potrzebuje mojej – w życiu :D – ale ja, zła kobieta, nie chcę mu tego dać. Trudno mi opanować wybuch śmiechu. Dopiero następnego dnia rano, obrażony, oznajmia mi, że jedzie z powrotem do swojej miejscowości (haha, czyli jednak wcale tu nie planował przyjechać) i z wyrzutem drze się na mnie, że zmarnował swój czas i jak ja w ogóle śmiałam mu odmówić, że jestem jakaś dziwna, bo „przecież jestem kobietą z zachodu, a one zachowują się tak i tak”. Dorzuca kilka niecenzuralnych słów, ale tego przytaczać nie będę, po czym mówiąc, że nie chce nawet mojego numeru ani maila, wsiada w pierwszy autobus, jaki przejeżdża ulicą i tyle go widziałam. Ufff.

Tu dociera do mnie, że w ich kulturze już nawiązanie zwykłej rozmowy z facetem oznacza, że coś nas łączy. Mam nauczkę na przyszłość, ale, z drugiej strony, JAK TU Z NIMI NIE ROZMAWIAĆ, przemieszczając się? Często przecież bywa, że trzeba się kogoś zapytać choćby o drogę, o wskazówki. I tak ten region kraju jest jednym z bardziej rozwiniętych i bogatych, ponad 90% ludzi umie czytać i pisać, co, jak na Indie, jest świetnym wskaźnikiem. Prawie każdy mieszkaniec Kerali ma kogoś na emigracji w krajach zachodnich, najwięcej w bogatych krajach arabskich, więc wydawałoby się, że są bardziej „światowi”, ale jednak co Indie, to Indie.

Jestem w Alleppey, które słynie z kanałów i nazywane jest, jak pewnie co najmniej kilka innych miast, „Wenecją wschodu”, ale pogoda jest tragiczna, wciąż pada i grzmi, na wycieczkę łódką więc nie bardzo, a zresztą pływałam już przecież po podobnych kanałach w wietnamskiej delcie Mekongu, nie ma co rzucać się na wszystko, co polecają przewodniki.

Alleppey to kolejne miasto, w którym życie toczy się wkoło świątyni

Najchętniej wróciłabym natychmiast do Europy, bo nie odnajduję się w tym kraju (teraz już wiem, że to się wkrótce odmieniło, ale wtedy czułam się kompletnie zagubiona w tak obcym świecie), ale skoro już tam jestem z wizą trzymiesięczną, zastanawiam się, co robić i jak zaplanować dalszą trasę. Wymieniam wciąż maile z kilkoma osobami poznanymi wcześniej, które były w Indiach, polecają mi różne miejsca, mówią, gdzie koniecznie muszę pojechać, co zobaczyć. Póki co jestem tak zmęczona Indiami (mimo, że nie upłynęło jeszcze dużo czasu), że odpuszczam sobie jakiekolwiek zwiedzanie. Mam ochotę po prostu zaszyć się gdzieś na uboczu sama i idealnym do tego miejscem wydaje się Gokarna. Jako, że oddalona jest o kilkanaście godzin drogi od Alleppey, a nie udaje mi się zdobyć miejscówki na pociąg sypialny, rozdzielam sobie podróż na dwa dni z noclegiem w Mangalore.

Po drodze z pociągu obserwowuję ludzi:

A kiedy docieram już do Mangalore i wygrywam walkę z rikszarzem, który próbuje wmówić mi, że hotel, do którego chciałam jechać, to ten, do którego mnie właśnie dowiózł (próbuje w dwóch innych, zanim zawozi mnie do właściwego, a potem oczywiście chce wyciągnąć ode mnie więcej kasy za to, że sam jechał naokoło), w hotelowej łazience widzę piękną scenę:

gigantyczny robal w pierwszej chwili mnie przeraża, ale…
chwilę później jest już po nim – uwielbiam jaszczurki!

Po drodze też odkrywanie nowych smaków:

What do you think?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

5 Comments
  • Przemek
    23 października, 2012

    polecam artykuł http://www.wykop.pl/ramka/696943/prawdziwy-obraz-indii-18/
    Hindusi po śmierci paleni są na stosach z tym że garstka chrustu jest w Indiach na wagę złota wiec ciał ledwo się przypalają a potem miesiącami gniją w Gangesie no i wszedzię te święte

    krowy…

  • Wiola Starczewska
    21 października, 2012

    Twarda dziewczyna, nie dałaś się poderwać Hindusowi:) Swoją drogą jestem zdumiona, kiedy to czytam. Indie w mojej wyobraźni to Indie z książki „Jedz, módl się, kochaj”, pełne duchowości. A z tego, co widzę to kicz i odganianie się od karaluchów i natarczywych facetów.

    • emiwdrodze
      21 października, 2012

      pełne duchowości też są! Tylko na tym etapie jeszcze nie dane było mi to odkryć. A karaluchów nie ma wcale tak dużo.
      W miarę jak ogarnęłam się tam na miejscu to już wszystko wyglądało lepiej :)