Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

Reisefieber

(w słowniku języka polskiego jako 'rajzefiber’- co za okropne spolszczenie!). Fernweh męczący mnie już od dłuższego czasu ustępuje jej miejsca, nareszcie! I jak tu nie lubić niemieckiego? :)

Miało być spontanicznie i bez wielkiego planowania, spakować się jednak trzeba z głową, bo nieduży plecak przez kolejne kilka miesięcy ma być całym moim dobytkiem.

Dotychczas na dłuższe wyprawy nie udawało mi się zejść z wagą plecaka poniżej 15kg, co później owocowało ciągłym narzekaniem na ból pleców, kolan, brakiem miejsca na ewentualne zakupy po drodze, a czasem spotykało się z niechęcią kierowców przy łapaniu stopa. A w tropikach każdy ciężar odczuwa się dotkliwiej. Tym razem w końcu spróbuję spakować zupełnie minimalną ilość rzeczy. Podróż ma być przyjemnością i żaden plecak nie będzie mi w tym przeszkadzał. Wyznaczyłam sobie granicę 8kg i ani grama więcej- zobaczymy, czy nie wycofam się z tego za parę dni :P Trzeba będzie pożegnać się z komputerem, sukienkami i pięcioma parami butów na każdą okazję, ale takie uroki podróży.

Lista rzeczy do zabrania gotowa- bardzo mi w tym pomogła strona travelindependent. Jeszcze tylko drobne zakupy (choć większość rzeczy lepiej kupić na miejscu), kontrola u dentysty (tak na wszelki wypadek) i w drogę! :D

Szczepionki zrobione. Poprzestałam na WZW A (B robiłam kilka lat temu) i durze brzusznym, co i tak kosztowało mnie 280 zł. Powinnam jeszcze odświeżyć polio, ale naczytawszy się o chorobie, stwierdzam, że ciężko na to zachorować „nawet” w Azji. Mimo, że wszyscy byliśmy szczepieni jako dzieci, ważność niektórych to 10 lat. Tak samo jest w przypadku błonicy i tężca, ale to zaliczyłam parę lat temu przy okazji wypadku z umywalką- pamiętacie?;) Oczywiście mogłabym do tego dodać jeszcze japońskie zapalenie mózgu, cholerę i cholera wie, co jeszcze ;), ale do krajów, w których będę nie ma żadnych obowiązkowych szczepień, jedynie kilka zalecanych i nie ma co popadać w przesadę i kłuć się na wszystko jak leci. Leków na malarię też nie zabieram. Jadąc na dwutygodniowe wakacje można pozwolić sobie na ten luksus, ale przy tak długim pobycie szkoda wątroby i kieszeni- ceny są takie, że szczena opada. Trzeba będzie chronić się innymi sposobami. Naczytałam się o tym sporo, byłam nawet na wykładzie pani dr chorób tropikalnych przy okazji targów turystycznych w Poznaniu- wiedzę i zdrowy rozsądek mam, a to ostatnie najważniejsze.

Wizy- na początek nie potrzebuję żadnych: Tajlandia, Malezja i Singapur wpuszczają Polaków bez zbędnych papierków, a wizy do Kambodży, Wietnamu i Laosu załatwię w Bangkoku.

Wyjazd z domu za sześć dni, wylot do Bangkoku dopiero za osiemnaście, więc wielka woda ma czas na ucieczkę.. Niusy o powodzi w Tajlandii śledzę, ale jednym uchem/okiem wpuszczam, drugim wypuszczam. Będzie woda- zmienię trasę i udam się bezpośrednio na południe kraju, gdzie jest sucho. Poza tym- jakieś zagrożenie = panika wśród ludu = mniej turystów autokarowych, których w Tajlandii jest przesyt. Same pozytywy. Ta strategia sprawdziła się przy okazji mojego wyjazdu na Majorkę 2 lata temu, kiedy po zamachu bombowym w Palmie bilety lotnicze z dnia na dzień znacznie potaniały, bo ludzie się przestraszyli. Tym razem oczywiście mam nadzieję, że żywioł odpuści i Tajowie nie stracą swojego źródła dochodu ani świątyń w Ayutthayi, które przecież mam zamiar zobaczyć w całości!

What do you think?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

4 Comments
  • Robert
    7 listopada, 2011

    Witam :)
    Skoro odpisałaś na mojego posta o wyjeździe do Azji na travelbicie, nie wypadałoby nie odpisać. Jak pisałem jadę do Laosu i Kambodży. Trasę mam już w miarę sztywną, tzn. 24 listopada ląduję w Laosie. Tam otrzymam wizę on arrival, którą zamierzam wykorzystać w pełni (całe 30 dni). Stamtąd chcę się przerzucić do Kambodży, a potem może Birma.
    Kompana wyjazdu szukam, bo w grupie raźniej, dwa taniej, choćby noclegi.
    Tajlandię, o której piszesz, znam dosyć dobrze. W zeszłym roku byłem tam ponad 2 miesiące. Tym razem ciągnie mnie gdzie indziej. Tajlandię odwiedzę, tylko wracając z Kambodży – planuję wyspę Ko Chang, zajrzenie do Pattayi, i to na tyle.
    Zapewne wiesz o powodzi w Tajlandii, również Kambodży. Z tego względu jako pierwsze miejsce wybrałem Laos, tam ponoć nie odczuwalne są jej skutki. Ze swej strony miałbym propozycję, abyś miast wałęsać się po dotkniętej kataklizmem Tajlandii, zmieniła plany i rozpoczęła właśnie od Laosu. Dostać się tam nie jest problemem, przejście graniczne jest na prosto Vientianu, wizę wydają na przejściu. Wówczas moglibyśmy pojeździć trochę razem, a Tajlandię zostawiłabyś sobie na później – od stycznia. Wyszłoby taniej, a zapewne i łatwiej. W końcu w grupce raźniej :)
    Przemyśl moją propozycję, myślę że wydaje się sensowna
    mój mail – robert.stoszek@wp.pl
    Pozdrawiam i oddaję pod rozwagę

  • Marta
    7 listopada, 2011

    Bardzo fajnie się „Ciebie” czyta :) dodałam do ulubionych blogów.Na pewno będę stale tu zaglądać.

  • Krzychu
    1 listopada, 2011

    nie załatwiaj wiz w BKK bo przepłacisz :) nie wiem jak leci Twoja trasa, ale Kambodżę załatw na granicy, nie przez internet (wtedy nie dostaniesz ładnej zielonej pięknej naklejki!) / Wietnam w którymś z kambodżańskich miast (mała placówka dyplomatyczna jest w Battambang) a Laos nie wiem bo nie byłem :P

    • emionherway
      1 listopada, 2011

      ooo, spodziewałam się, że na granicy jest wręcz drożej, więc dzięki za podpowiedź:)