No to jestem w Indiach. Nigdy mnie tu nie ciągnęło, a wręcz przeciwnie – nie sądziłam, że kiedykolwiek się tu znajdę! Dopiero niedawno w mojej głowie zrodził się pomysł przyjazdu tutaj. Jak już byłam tak blisko, czemu by nie spróbować?
Pierwsze spostrzeżenia po kilku dniach pobytu:
- syf jest. Chaos, klaksony i tlumy ludzi wszedzie tez. Ale nie na taka skale, jak sobie wyobrazalam. Mowili, ze na Indie nie da sie przygotowac, mi sie chyba udalo. Nie jest o wiele gorzej niz w niektorych miejscach w Kambodzy. Zdechly pies na srodku ulicy, otwarte studzienki, z ktorych bije gownem to codziennosc. Koszy na smieci nie ma i jedyna opcja jest rzucanie ich na ziemie gdzie popadnie, ale codziennie wczesnym rankiem ulice sa sprzatane, co mnie bardzo zaskoczylo. Wybierajac sie na spacer o 7 rano mozna wiec zobaczyc czyste Indie :)





- autobusy sa kolorowe i zdezelowane, w kazdym z nich pracuje biletowy, ktory przed kazdym przystankiem wychyla sie przez i tak zawsze otwarte drzwi i na jednym oddechu wykrzykuje przebieg trasy danej linii. Bywa, ze autobus zatrzymuje sie na srodku ruchliwego skrzyzowania i ludzie wysiadaja, a cala reszta trabi i sie wkurza :)

- poza autobusami sa tez zolte taksowki, riksze, i to czesto riksze a’la Flinston, napedzane sila miesni – niezle zdrowie musza miec ci panowie, bo zasuwaja po ulicach (czesto na bosaka!) z predkoscia swiatla!


- jedzenie jak do tej pory re-we-la-cyj-ne! Nie zdarzylo mi sie jeszcze jesc dwa razy tego samego. Ostre nie jest, ale ponoc w Bengalu (stan, w ktorym jestem) wyjatkowo kuchnia ma malo chilli. Poki co jadam tylko w knajpkach, co i tak drogie nie jest, na ulicy sie jeszcze nie odwazylam. Zoladek powoli i z malymi komplikacjami przyzwyczaja sie do nowych smakow. Nie trafilam jeszcze na nic, co by mi NIE smakowalo.
-
maja tu SLODYCZE! :D W Azji Pd-wsch. juz prawie zapomnialam, jak smakuje prawdziwa czekolada, tutaj jest nawet Cadbury i cukiernie na kazdym rogu :D poki co moj ulubiony deser to „kalamand”, czyli jakis taki twarozek zmiksowany ze skondensowanym mlekiem

- ludzie maja piekne, grube, geste i blyszczace, kruczoczarne wlosy. Maja ogromny wybor kosmetykow za tanioche. Himalaya Herbals, ktore w Polsce sa dosc drogie, tu mozna dostac za 3-4 zl za spora butelke np. szamponu. Choc nie polecam tej firmy- wbrew nazwie, wiekszosc ich kosmetykow z natura ma niewiele wspolnego
-
w niedziele pozamykane jest prawie wszystko. Ja przylecialam do Kalkuty wlasnie w niedziele i nawet bankomaty byly nieczynne, a ja nie mialam nawet glupich 40gr na autobus do miasta; na szczescie spotkalam chlopakow, ktorzy pozyczyli mi kase przynajmniej na dojazd do centrum i jedzenie
-
wiekszosc miejscowych jest niesamowicie pomocna i bezinteresowna! Nawet taxowkarze sa mniej nachalni niz kierowcy tuk-tukow czy motorkow w innych krajach. Tylko na lotnisku biegli za nami przez kilka minut, mimo, ze od razu kategorycznie mowilismy, ze NIE chcemy taxi, ale w Wietnamie i Kambodzy bywalo gorzej.
No i wszyscy, nawet prosci ludzie (no, w najbiedniejszych dzielnicach z tym troszke gorzej) mowia po angielsku, w koncu to jeszcze nie tak dawno byla brytyjska kolonia. Angielski znac musza, bo wiecej szyldow na ulicach, gazet, nawet menu w bankomacie jest tylko w tym jezyku, rzadziej po bengalsku.
- zebrakow jest duzo, ale nie sa natarczywi; na bazarze na ulicy rozstawione jest stoisko z pluszakami i innymi zabawkami, a naprzeciwko lezy czlowiek ze zmasakrowanymi nogami i jeczy, zebrzac. Czasem dzieciaki biegna za nami, zadajac dwoch rupii (troche ponad 10groszy) albo butelki wody, ale na ogol ciesza sie, jak zamiast tego chwile sie z nimi pogada. Jest tez troche nawiedzonych i innych oszolomow, siedzacych na ulicach i recytujacych mantry, a takze oblakanych- tych akurat czasem strach sie bac.
-
czasem czuje sie troche jak zwierze w zoo, faceci obserwuja mnie, jakby nigdy wczesniej bialej kobiety nie widzieli, co jest w sumie zrozumiale; witaja sie i zagaduja, ale na ogol sa sympatyczni; na dzielni, w ktorej mieszkam, dali mi xywe „italiana” ;) Pare tylko razy zdarzylo mi sie, ze mnie dotykali, ale stanowcze „won” w takim przypadku pomaga. Zmienia sie to kompletnie, kiedy ide ulica w meskim towarzystwie. Wtedy zagaduja chlopakow, a mnie jakby nie widza i kompletnie ignoruja. To tlumacze sobie faktem, ze w Kalkucie wiekszosc mieszkancow jest muzulmanami (w czasie wojny z Pakistanem przybylo tu duzo uchodzcow z pobliskiego muzulmanskiego Bangladeszu), a ci kobiet za bardzo nie szanuja.


- zdjecia! To temat zabawny. W niektorych dzielnicach Kalkuty turystow nie ma wcale a wcale, jestem wiec sensacja, pojawiajac sie tam. Czesto faceci widzac aparat sami podchodza i prosza o zrobienie fotki z bratem, ojcem czy dzieciakami. I pozuja cierpliwie, dumnie wypinajac klate. Albo chca foto ze mna, bo to przeciez taki zaszczyt, mile to :) Bywa tez, ze podchodza do mnie i perfidnie, bez zadnego pytania celuja z bliska swoimi komorkami, obfotografowujac z kazdej strony. Kobiety sa bardziej niesmiale, czesto nawet nie zgadzaja sie na zdjecie.




P.S. To dopiero jedno miasto, wiec zdaje sobie sprawe, ze cala reszta kraju moze byc inna…
China Southern Airlines - tanie, ale czy dobre?
China Southern Airlines - tanie, ale czy dobre?
Wyspy Perhentian - malezyjski raj (utracony?)
Wyspy Perhentian - malezyjski raj (utracony?)