Odwiedzając krewnych i znajomych po powrocie z ośmiomiesięcznej podróży nasłuchałam się na ogół tych samych pytań. Dziesiątki razy, do znudzenia. Aby uniknąć kolejnych, przygotowałam ranking miejsc, potraw, przygód, jakie mnie w Azji spotkały.
Najczęstsze pytania, jakie padały, to:
„A nie bałaś się tak sama?”.
Czy ja wiem? Naprawdę nie ma czego. No dobra, Indie są wyjątkiem – nie polecam wybierania się tam dziewczynom w pojedynkę, i to nie ze względu na to, że niebezpiecznie (choć może być), ale na pewno bardzo niekomfortowo. W towarzystwie odbiera się je zupeeełnie inaczej, lepiej! Azja Pd.-Wsch. jest za to przyjazna niemal zawsze i wszędzie (z małym wyjątkiem Wietnamu), bezstresowa, ludzie są życzliwi i naprawdę KAŻDY, kto zna choć podstawy angielskiego, poradzi tam sobie. A jeśli ktoś nie lubi podróżować sam, nie powinien mieć problemu ze znalezieniem sobie towarzysza po drodze, bo w podróży ludzi poznaje się na każdym kroku.
„Ile wydałaś kasy?”
Na to pytanie odpowiedź znajdziecie w zaktualizowanym już dziale koszty. Dużo o transporcie, bo liczę na to, że przyda się komuś, kto szuka konkretnych, szczegółowych informacji.
„Co podobało Ci się najbardziej?”
Ciężko powiedzieć, który kraj podobał się najbardziej, bo w każdym coś innego było fajnego, unikalnego.
Oto mój prywatny, SUBIEKTYWNY ranking miejsc, potraw, środków transportu!
NAJ przyrodnicze:
– Lamai Beach (Ko Samui, Tajlandia) – moja pierwsza tropikalna plaża; mam do niej sentyment, bo znalazłam tam pierwszego w swoim życiu kokosa :)
– Ko Phangan – północno-wschodnia część wyspy, z dala od słynnego „full moon party”; pusta plaża, tylko bungalowy, kilka barów i kawałek dalej park narodowy.
– wysepka Nang Yuan (niedaleko Ko Tao, Zatoka Tajlandzka) – połączona z inną wąskim paskiem piasku
– delta Mekongu (Wietnam) – przejażdżka łódką (tylko nie motorówką, to psuje klimat!) po wąziutkich kanałach, dużo zieleni dookoła
– Vang Vieng (Laos) – śniadanie z widokiem na góry
– kompleks wodospadów niedaleko Luang Prabang (Laos) – krystalicznie czysta woda, kolorowe motylki
– widok na Hampi (Karnataka, Indie) ze wzgórza Monkey Temple – „księżycowy” krajobraz, na żywo zapiera dech w piersiach!
– Palolem (Goa, Indie) – bardzo turystyczna miejscowość, ale przepiękna, szeroka plaża z szeregiem palm ciągnącym się przez kilka km to idealna miejscówa na wakacje w Indiach dla tych, którzy „brzydzą się syfu” ;)
– Cabo de Rama (Goa) – kompletnie pusta plaża z palmami kokosowymi, z dala od ludzi, hoteli czy też knajp
– pustynne klimaty w Radżastanie – tylko piasek, pojedyncze krzaczki, wielbłądy :D i CISZA, co w Indiach docenia się podwójnie
NAJ architektoniczne:
– świątynia Wat Pho i Wielki Leżący Budda w Bangkoku – klasyk, który zobaczyć trzeba i który swoimi rozmiarami przyćmiewa wszystkie inne
– Hoi An (Wietnam) – urocze domki pofrancuskie, świetnie zachowane/odnowione. Klimat psują nachalni sprzedawcy i standard hoteli pozostawia duuużo do życzenia (chyba, że ktoś ma spory budżet), ale pięknie jest!
– cały niemal Radżastan (Indie) – mnóstwo 'koronkowych’ zdobień na budynkach, każda niemal ściana misternie zdobiona, pastelowe kolory. W szczególności zachwycił mnie Jodhpur – tzw. „błękitne miasto”.
– i znów: Hampi (Karnataka, Indie) – ruiny świątyń porozrzucane na sporym terenie dookoła miasteczka, oprócz głównej świątyni bardzo mało turystów, więc można swobodnie włazić, gdzie dusza zapragnie, a to wszystko w scenerii pól ryżowych i palm
NAJsympatyczniejsi ludzie:
generalnie im więcej buddystów, tym bardziej przyjaźnie, ale:
– Tajlandia! Moim faworytem w tej kategorii jest malutka wyspa Koh Jum na Morzu Andamańskim – na jedynej tam ulicy większość ludzi pierwsza uśmiechała się do nas
– Laos – prawie jak wyżej
– Indie – szczególnie podczas podróży pociągami! Otwarci ludzie, bardzo ciekawi obcokrajowców. Ci, którzy nie próbują turystom niczego sprzedać ani nie mają innej okazji, żeby wyciągnąć od nas pieniądze, najczęściej są do rany przyłóż. Wszechobecność tych pierwszych niestety często nadszarpuje wiarę w Hindusa. Mimo to nie da się zaprzeczyć – uśmiechów w Indiach jest mnóstwo!
NAJ kulinarne:
– ulice Bangkoku – wszechobecne stoiska z lokalnym jedzeniem, pad thai, smażone larwy i inne robaczki, mniam! ;) Raj dla lubiących eksperymentować
– nocny market w Chiang Mai (szczególnie sobotni i niedzielny) – jak wyżej
– kokosowe gofry od Muzułmanek na lokalnym bazarku na wyspie Koh Jum – takich pysznych nie znalazłam już nigdzie dalej
– kokosowe szejki w Kambodży – przesłodkie!
– owocowe (szczególnie arbuz i papaja wymiata!) szejki w Laosie – najtańsze, co nie znaczy, że gorsze :]
– grillowana koza w formie świeżych sajgonek – Mui Ne, Wietnam
– wietnamska kawa – siekiera ze słodzonym mleczkiem skondensowanym
– owsianka na śniadanie! Zakochałam się w owsiance. W Indiach podawana z bananami, kokosem, papają…
– butter chicken (wersja bez kości :P) – najlepszy, jaki jadłam, był w Bikanerze (Radżastan)
– deser będący pozostałością po Anglikach w Indiach – 'hello to the queen’. Pokruszone krakersy, banany, karmel, lody. Słodziej się chyba nie da.
– aloo gobi (nazwa oznacza ni mniej, ni więcej, tylko 'ziemniak+kalafior’ – curry, które w połączeniu z ryżem lub przepysznym chlebkiem butter naan było moim ulubionym posiłkiem w Indiach
– dosa, czyli południowoindyjski chrupiący 'naleśnik’, często w wersji 'masala’ (z ostro przyprawionymi ziemniakami, bleh) lub 'paneer’ (z białym serem, pycha!). Najlepsza jest ta z Kerali – smażona na oleju kokosowym
– wszechobecny na indyjskich ulicach świeżo wyciskany sok ananasowy
– świeży sok z tajemniczego owocu 'chikoo’ (coś podobnego do ziemniaka)
– indyjski czaj (herbata na mleku z dodatkiem imbiru)
– świątynne posiłki, przede wszystkim w Hampi i Złotej Świątyni w Amritsarze
– najlepsza knajpka: 'Little Buddha’ w indyjskim Rishikeshu – moja mała 'oaza’ w tym zatłoczonym do granic możliwości mieście; spędziłam tam ponad tydzień i bywałam w niej codziennie; wyluzowani kelnerzy pochodzący z Nepalu i atmosfera sprzyjająca poznawaniu ludzi, a do tego widok na górski Ganges i pyszne, w miarę tanie (max. 100Rs za posiłek) jedzenie, zarówno indyjskie, jak i włoskie, meksykańskie, izraelskie…
NAJbardziej zapadający w pamięć nocleg:
– chatka na plaży, której całym wyposażeniem był materac i moskitiera – Rabbit Island, Kambodża
– guesthouse u Danga, Mui Ne, Wietnam – za super, domową atmosferę; mój najdłuższy, bo 9-dniowy, postój podczas całych ośmiu miesięcy
– dorm w Vang Vieng w Laosie – drewniane 'prycze’ na wolnym powietrzu, w egzotycznym ogrodzie
– odcięta od całego świata mała plaża Cabo de Rama (Goa, Indie). Hoteli brak, więc jedyną opcją jest nocleg na piasku; przerażający trzask fal rozbijających się o skały dookoła, miliony gwiazd i krewetki prosto z ogniska
– materace rozłożone na dziedzińcu świątyni pośrodku pustyni i mantry śpiewane przez całą noc (było to święto jakiegoś bóstwa) – niedaleko Pushkaru w Radżastanie. Różne dziwne instrumenty muzyczne rozdawane każdemu, żeby 'robić hałas’- ale piękna synchronizacja, bo słuch muzyczny to oni mają ;) Tylko ja i sami Hindusi.
– dormitorium przy Złotej Świątyni w Amritsarze (Indie, Punjab) – 'noclegownia’ dla obcokrajowców prowadzona przez Sikhów
Ulubione środki transportu:
– motor z dobudowaną przyczepką, wyspa Koh Jum (Tajlandia)
– pick-up taxi na którejś z tajskich wysp – przez kilkadziesiąt minut leżałam wciśnięta w lukę na 'pace’, bo tylko tam było miejsce, a kierowca wcale nie jechał z tego powodu wolniej
– w 4 osoby na skuterze, Hoi An, Wietnam
– wielbłąd w Radżastanie – kiedy biegnie jak szalony, ciężko utrzymać się na grzbiecie
NAJdziwniejsze miejsce:
– świątynia pełna szczurów, do których się modlą! Deshnok, Indie
NAJfajniejsza rzecz przywieziona z podróży:
jest tego trochę (głównie ciuchy i biżuteria), ale faworyt to elektryczna rakieta na komary ;) Teraz już do kupienia nawet na polskim allegro
NAJwiększa frajda:
– ruch uliczny w Ho Chi Minch City (dawny Sajgon). Tysiące (miliony?) skuterów, ich obserwacja przy mini stoliczku postawionym wprost na ulicy ze świeżym piwem za mniej niż złotówkę – zajęcie absorbujące na godziny. Co tu dużo gadać – najlepiej sami zobaczcie :)
Powodzenia w przechodzeniu przez ulicę!
Czy to się kiedyś kończy???
– kambodżański aerobik. W każdej niemal wiosce, najczęściej na brzegu rzeki, codziennie po wschodzie słońca i o jego zachodzie, darmowy, dostępny dla każdego. Ćwiczą młodzi i starsi, chudzi i tacy, co mają co spalać. W kilku miejscach w Laosie też przyuważony.
– codzienna ceremonia zamykania granicy indyjsko-pakistańskiej – najlepsza impreza na subkontynencie!
– miejsc imprezowo-rozrywkowych jest mnóstwo, ale mi tak bardzobardzo podobało się tylko jedno – Mui Ne (Wietnam). Fenomen tej nadmorskiej wioski polega na tym, że ci, którzy tu przyjeżdżają, zostają co najmniej kilka nocy (głównie są to surferzy) i gromadzą się zawsze w tych samych knajpach przy plaży; dodatkową atrakcją było to, że trafiłam tu podczas obchodów chińskiego Nowego Roku; imprezowo, ale w specyficznym stylu.
Więcej grzechów (nie?) pamiętam, żadnego nie żałuję ;)
Jak mogłam zapomnieć! Najczęstsze pytanie (moje 'ulubione’), jakie na ogół padało na samym początku to:
„a czemu taka nieopalona?”. Opalona byłam. Nawet bardzo. Przy wylocie z Tajlandii. W Indiach chodziłam niemal wciąż w długich spodniach, zabudowanych T-shirtach i słońca raczej unikałam.
Za to po prawie miesiącu w Polsce zdążyłam nacieszyć się powrotem i znudzić tym brakiem uśmiechów dookoła mnie i wiecznym marudzeniem. Coby i mi się takie nastroje nie udzieliły i cobym nie zamarzła – bo na północ Polski upały nie docierają :( – pakuję manatki i lecę w stronę słońca!
Ada Zgajewska
4 lipca, 2017Super blog, gratulacje:-)Czy pamiętasz może nazwę chatek do wynajęcia na plaży na Koh Samui?
Emiwdrodze
5 lipca, 2017Niestety nie, ale może na google maps je odnajdziesz? ;)
Maciek Wawa
11 października, 2015Wow przypomniałaś mi wiele miejsc z Indii :) no i hallo to the queen…aż mi ślinka cieknie na ten deser…pamietam go z Goa koło Palolem, Agonda Beach.
Emi w drodze
12 października, 2015Mi też! :3 W porównaniu z Indonezją Indie to był kulinarny raj…
Restaurantica.pl
11 października, 2015inspirujące podsumowanie, dopisuję do mojej listy przy kolejnych wyprawach:)
Emi w drodze
12 października, 2015to miło :) udanych wypraw!