Klikając w reklamę dorzucasz się do moich podróży, dzięki! :)
Rishikesh: śladami Beatlesów
Czwórka z Liverpoola poznała słynnego guru Maharishi Mahesh Yogi podczas jego wizyty w Londynie. Zafascynowani naukami, jakie głosił, Beatlesi postanowili wybrać się do jego ashramu na północy Indii na dłużej. Odbyli tu kurs medytacji i był to jeden z najbardziej produktywnych okresów ich kariery – stworzyli tu sporo utworów. Zobaczcie ashram, w którym mieszkali, a na dokładkę trochę straszne hinduskie bóstwa i standardowo kilka indyjskich absurdów :)
W Rishikeshu po raz pierwszy w życiu przyznaję, że i dla mnie może być ZA gorąco, choć tak upały uwielbiam. Nie wiem, ile jest stopni (na pewno sporo ponad 40), ale wiatr, zamiast chłodzić, parzy twarz i oczy, tak, że nie da się chodzić bez okularów, nawet jak nie ma słońca. Wiatrak w pokoju tylko rozdmuchuje gorące powietrze, a łóżko i ciuchy są tak rozgrzane, że nieprzyjemnie się na nim kłaść/je zakładać i nie wiadomo gdzie się podziać, co ze sobą zrobić, żeby poczuć ulgę (a o klimie nie ma tu mowy).
Któregoś dnia o 5 rano pod moim oknem przechodzi procesja z bębnami, budząc mnie i wszystkich dookoła. Jakieś święto mają. To dzień, w którym każdy przykładny Hindus musi wykąpać się w Gangesie. Moja sąsiadka, Monika z Delhi, zabiera mnie nad rzekę na świętego nura. Wydaje się, że to niezły pomysł przy takim skwarze, ale i tak daję radę wejść tylko do połowy, bo woda ma chyba z 5 stopni ;) Jesteśmy w końcu w górach, blisko źródła rzeki. Monika zanurza się cała i siedzi tam kilkanaście minut. Matki zaganiają wzbraniające się dzieciaki do kąpieli, biegając za nimi po ghatach – komedia :D Każdy oczywiście trzyma się łańcucha umocowanego przy brzegu. Tutaj to jeszcze zrozumiałe, bo prąd jest naprawdę silny, ale to częsta praktyka nawet w spokojnej wodzie, bo mało który Hindus umie pływać.

łańcuch bezpieczeństwa ;)

przygotowania do kąpieli (więcej o życiu na ghatach było w poście z Hampi)
Nad Gangesem jest uliczka, gdzie rzędem siedzą babowie w pomarańczowych szatach i z siwymi brodami, prosząc o bakszysz. Na szczęście nie są nachalni, na ogół tylko znacząco dzwonią swoimi skarbonkami. Palą faję za fają i byczą się całymi dniami, a ludzie i tak dają im kasę nieproszeni, bo przecież to mędrcy. Żyć nie umierać. Czasem zagadują, sypną jakimś żartem.
Codziennie, kiedy przechodzę obok dziadka sprzedającego popcorn, ten sympatycznie próbuje mi wcisnąć swój produkt. Nigdy jednak nic od niego nie kupuję. Jak wyjeżdżam i przechodzę z plecakiem, ten macha mi i mówi, że będzie tęsknił :)

L: prawie jak Jezus ;) ; P: widok z dachu ashramu Beatlesów
Do ashramu rozsławionego przez Beatlesów, a raczej jego ruin, wybieram się wczesnym rankiem, bo tylko o tej porze jeszcze da się funkcjonować normalnie. Teren należy do państwa. Guru wynajmował go tylko na 50 lat, a jak zmarł, nikt nie przedłużył umowy. Od dobrych kilku lat jest opuszczony i zaniedbany, a wstęp do niego jest wzbroniony, ale oczywiście 40 rupii w łapę strażnika (po krótkich negocjacjach z 50) i magiczne wrota się otwierają, plus kulejący baba bez jednej nogi jako przewodnik.

„nic nie jest warte więcej niż ta chwila!”

terenu chroni wysoki mur z drutem kolczastym

…za to ścieżka prowadząca do wejścia usłana jest „różami” ;)
Architektura jest ciekawa, ale budynki są strasznie zapuszczone. Baba oprowadza mnie po pokojach, w których mieszkali Beatlesi i pokazuje „baraki”, w których medytowali i pisali piosenki. Potem siada na dachu i pali jointa. Mi też oferuje, zapewniając, że to „safe stuff”. Widok jest piękny, dookoła zielono i w oddali migoczą wody Gangesu. 50 lat temu (muzycy wraz z żonami/dziewczynami przyjechali tu po raz pierwszy w 1968 r.) musiało być tu całkiem przyjemnie! Ringo Starr spędził tu tylko 10 dni, narzekając na robactwo i wegetariańskie jedzenie, reszta została do 6 tygodni, rozstając się z guru w niezgodzie po konfliktach odnośnie płatności i alkoholu, który spożywali, a który był w tym miejscu zabroniony.

ten w środku to Maharishi Mahesh Yogi

L: pomieszczenia do medytacji mają kształt jajka; P: to ponoć widok z pokoju Lennona

…a to jego pokój

wnętrze jednego z domków

główna sala spotkań
W ashramie poznaję też parę Anglików, którzy są wielkimi fanami Beatlesów i podróżują po świecie ich śladami. Słysząc, że zaraz lecę do Pragi, polecają mi wybrać się tam pod ścianę Johna Lennona (o tej wizycie pisałam już wcześniej).
Dziś ashram Beatlesów, dzięki któremu Rishikesh stał się sławny na całym świecie jako stolica jogi, stoi zapomniany w cieniu wielkiej, 11-piętrowej świątyni. Z oddali wygląda ona jak wielki hotel (fotki w poprzednim wpisie). W jej wnętrzu chodzi się naokoło po wszystkich piętrach, oddając cześć bogom-potworom z kilkoma głowami, kilkunastoma parami rąk, czarną twarzą albo o sylwetce małpy czy innym poprzebieranym kolorowym cudakom.

hinduskie bóstwa!

P: jakiś okropny Harishchandra żąda zapłaty podatku nawet od swojej żony za kremację ich syna
Na ulicy zagaduje mnie staruszek, mówiąc, że jest hinduskim duchownym i chce mi pokazać inną świątynię, ale boję się, że to ściemniacz jakiś i będzie chciał kasę. Mówi coś o przypływach dobrej energii w świecie, aż ledwo mogę powstrzymać uśmiech, a na koniec błogosławi mnie „miłością”, dotykając mojego czoła.
Któregoś dnia po drugiej stronie rzeki widzę rząd stosów pogrzebowych. Okazuje się, że 26 osób zginęło w wypadku autokaru, kiedy ten spadł w przepaść i właśnie palą ciała… Przejeżdżałam tą drogą kilka dni wcześniej. Jakby niewystarczająco odstraszało to od przemieszczania się po tutejszych drogach – oprócz takich wypadków ponoć w okolicy grasuje też dziki słoń, który atakuje jadące samochody, porywa je i zrzuca w przepaść. Opowiada mi o tym z pełną powagą Monika, ta wykształcona i nowoczesna Hinduska, zapewniając, że od czasu do czasu o takich wypadkach mówią w TV.

po prawej dym ze stosów pogrzebowych
Jakby mało tego ognia było, jednej nocy na wzgórzu w centrum miasta zauważam wielki pożar. Nikt się tym jednak nie przejmuje, straży pożarnej brak, las sobie płonie i rano wcale go nie ma – LUZ. Oto właśnie Indie.

był sobie las
Inne z serii „tylko w Indiach”:

Doładowanie telefonu za 100rs, z czego na rozmowy zostaje tylko 0,10rs… (PF to procession fee – opłata za transakcję)

w żadnym innym indyjskim mieście nie widziałam tylu turystów noszących toboły na głowach

P: bp proste rozwiązania są czasem najlepsze ;)
…A na paście do zębów jest napis „100% vegetarian”, na coca-coli „contains no fruit” ;]
Po więcej Rishikeshu zajrzyjcie do dwóch poprzednich wpisów – tego o świętych krowach i tego o jodze i dobrym jedzeniu.
Wow, świetny artykuł.
Nie wiem czy odważyłabym się wejść do Gangesu.
Jego górska część mieści się w granicach rozsądku (o czystości wody mówiąc ;))
Podziwiam, że weszłaś do Gangesu! Moje spotkania z azjatyckimi rzekami są póki co negatywne. W Bangkoku ochlapała mnie woda podczas podróży tramwajem wodnym – dostałam parcha na całej twarzy 0.0 :D
W tym miejscu serio był jeszcze czysty! Nurt był zbyt rwący, żeby kobity mogły w nim pranie robić czy krowy wchodzić i zostawiać po sobie niespodzianki ;) W takim Waranasi czy gdziekolwiek indziej w dół biegu rzeki to nawet palca bym nie zanurzyła! O wiele gorzej wspominam kąpiel w Mekongu w Laosie, w którym woda wyglądała jak błotko, ale turystów to jakoś nie odstraszało i dziewczyny pływały tam w bikini.
Dziki slon! To ci dopiero atrakcja…;)
…żeby tak jeszcze można go było spotkać, to byłaby jeszcze większa :P
Z tym słoniem to przyznam, że niezłe :) Wiatraki moim zdaniem niewiele dają. Mieszają tylko powietrze. Chociaż z drugiej strony może pozornie i coś dają.
Dają, dają! Tylko przy umiarkowanych temperaturach, powyżej czterdziestu to już nic oprócz klimy nie pomaga…
Ubawiłem się :) Jak podrosnę, to zostanę babą gdzieś na Marszałkowskiej, albo Nowym świecie i ludzie będą mi sypali kaskę, a ja czasami pobłogosłąwię i opowiem dowcip! Dzięki Tobie uświadomiłem sobie, co chcę w życiu robić ;) Teraz tylko muszę zacząć to robić.
A bardziej poważnie, to aż mi się zechciało pojechać do Indii, kraju ktorego się troszke boję, ale do którego baaardzo mnie ciągnie. Obejrzałbym sobie te rytualne kąpiele, te stosy pogrzebowe. Ale w szalejące słonie widmo porywające samochody, to jako żywo nie uwierzę.
Wierzę za to w wypadki i autobusy, co to lądują w przepaściach. Pamiętam jak w Nepalu jadąc na dachu autobusu z niepokojem spoglądałem na wyrwy w betonowych barierkach co jakiś czas i na wraki gdzieeeeeś tam w dole :/
Trzymam kciuki za spełnianie marzeń! :D I cieszę się za każdym razem kiedy wiem, że kogoś zainspirowałam :P Tylko już dorastaj szybko!
Historia ze słoniem mrozi krew w żyłach ;) Ciekawe, że wykształceni ludzie w to wierzą.
A o tym wietrakach w gorące dni coś wiem. W Tajlandii w sezonie suchym i włączony wiatrakiem czułam się jakbym włozyła głowę do piekarnika.
na szczęście w Indonezji (przynajmniej tu, gdzie mieszkam) nie jest tak źle, najwyżej miesiąc w roku trzeba spać z włączonym wiatrakiem :)
Dziwię się, że państwo nie czerpie profitów z tego miejsca. Można z tego zrobić naprawdę turystyczną perełkę.
To samo mnie zastanawia! Nie mają ludzie głowy do interesów..
Ja chyba po ostatnich latach udzialu w „rat race” dorastam chyba do odpoczynku w ashramie ;-)
Polecam! Tylko znajdź taki na uboczu, z dala od hinduskich rodzin na pielgrzymce ;)
Indie to nie kraj, to stan umysłu :)
…a mój, mimo wielu prób, ich nie pojmuje ;)
O moje klimaty! Zabieram się za czytanie!
Czytałam o Maharishim, który w swoich ośrodkach oferował kursy lewitowania za grube pieniądze, więc mistrz duchowy potrafił także pomnażać kasę.
Ponoć z tego właśnie powodu Beatlesi rozstali się z nim tak szybko i niezbyt pozytywnie się o nim później wypowiadali..
cóż za moc mieli panowie, żeby miejsce, które wizytowali stało się stolicą jogi, hoho!
Sam Maharishi pewnie też się do tego przyczynił, swego czasu był bardziej sławny niż Beatlesi ;)
Przykre, że ashram jest teraz taki zaniedbany :(
aż się dziwię, że nikt nie chce go wykupić, wyremontować i otworzyć ponownie, bo na reklamę dużo by nie musieli wydawać!
ojej, muszę mamie największej dance świata podesłać!
moja też ich lubi :)