Chciałyśmy z Anią zobaczyć tygrysy bengalskie na wolności. Było to możliwe w dwóch parkach narodowych w miarę niedaleko Khajuraho – Bandhavgarh lub Ranthambore. Wybrałyśmy ten pierwszy, znany głównie dzięki temu, że dla Kiplinga, autora „Księgi dżungli” był inspiracją do napisania książki. Tu podczas safari jest ponoć największa szansa na spotkanie z tygrysem. Prawdziwej dżungli za dużo nie zaznałyśmy, ale… przecież Indie same w sobie to już „human jungle”! ;)
Co w Indiach znaczy 'niedaleko’?
Indie już na mapie wyglądają na olbrzymie, ale w rzeczywistości jeszcze bardziej zaskakują swoim ogromem. Gdziekolwiek by się tam nie przemieszczać, w pociągu spędza się zazwyczaj kilkanaście godzin, więc wynik poniżej dziesięciu to już odległość o rzut beretem. Podróż do parku narodowego Bandhavgarh także dłuży się niemiłosiernie i nie należy do najprzyjemniejszych. Najpierw jedziemy pociągiem, dalej przesiadamy się w autobus do Umarii. Próbowałyśmy przygotować się dobrze do pokonania tej trasy, jednak w internecie nie było zbyt wielu informacji o transporcie w tej części stanu Madhya Pradesh i bardzo liczyłyśmy na pomoc miejscowych. Ktoś 'życzliwy’ zrobił nas jednak w bambuko, niby nam doradzając, a tak naprawdę chcąc sprzedać bilet na droższy autobus i zarobić, w efekcie jedziemy więc kawałek naokoło, a potem musimy się wrócić, zorientowawszy się, że tracimy czas i nadrabiamy kilometrów.
Koncentrujemy się tylko na tym, żeby nie dać sobie zepsuć humorów i się nie wkurzać, ale nie przychodzi to lekko ;) Przez tego oszusta jesteśmy zmuszone spać na dworcu kolejowym, bo ucieka ostatni autobus w naszym kierunku, a w pobliżu nie słyszeli o żadnym hoteliku. Dzięki uprzejmości zarządcy stacji dostajemy do dyspozycji poczekalnię 1. klasy, mamy do niej własny komplet kluczy i niby prywatną łazienkę z prysznicem, ale i tak w nocy co chwilę ktoś przychodzi się tam myć.
Dalej idzie już z górki. Na ostatnim odcinku naszej podróży nie kursuje żaden transport publiczny i przymierzamy się do pokonania tych kilku km pieszo, jednak zatrzymuje się jeep należący do parku narodowego i jego kierowca początkowo chce nas podwieźć za mega „promocyjną” cenę wyższą niż wszystkie dotychczasowe bilety razem wzięte, ale w końcu udaje nam się z nim zabrać na stopa :)
Park narodowy Bandhavgarh
Jako, że w parku jesteśmy już nieco poza sezonem (czerwiec), hotelik świeci pustkami. Oprócz nas jest tam tylko jeden Anglik, wieczorem oglądamy razem rozgwieżdżone niebo z pomocą Google Skymap. To do dziś moja ulubiona aplikacja na telefon!
Kelner w miejscowej knajpce, prezentując nam menu, wywala kolano na stół i kiwa się z nieprzytomnym wzrokiem. Nie mogę opanować śmiechu, choć tak naprawdę to płakać mi się chce, bo wymęczona po takiej podróży marzę o chwili normalności. Za butelkę wody mineralnej z lodówki płaci się tu 5 rupii więcej niż za zwykłą, ale innej niż z lodówki nie ma… Indyjskie absurdy.
Do parku udajemy się jeepem o 5 rano. Niestety przez kilka godzin nie udaje nam się zobaczyć ani jednego z ponad 20 obecnych tam tygrysów, za to co rusz drogę przebiegają nam sarenki, koguty, całe rodziny małp.
Mówili, że „w innych parkach masz szczęście, jeśli uda ci się zobaczyć choć jednego tygrysa. W tym masz pecha, jeśli zauważysz tylko jednego”. Turyści z innych jeepów widzieli tygrysa, nasz kilka razy spóźniał się na to o dosłownie parę sekund. My liczyłyśmy na dzikie zwierzęta, ale dla indyjskich rodzin na wakacjach to my jesteśmy większą atrakcją niż jakiś tam tiger i robią nam zdjęcia z każdej strony nawet się z tym nie kryjąc.
Z jednej strony byłam rozczarowana brakiem kontaktu z tygrysami, z drugiej jednak zadowolona, że nie wlazłyśmy im za bardzo z butami w życie, bo po drodze zaczęło mnie gryźć sumienie. Zwierzaki od jeepów uciekały przestraszone, co w sumie nie powinno być niespodzianką. Często widzieliśmy na drodze świeże ślady ich łap. Przypominało to bardziej polowanie na nie i zabawę w kotka i myszkę. Doczytałam też potem, że niedawno jeden z tygrysów zdechł w wyniku obrażeń po zderzeniu z jeepem. Jednak na przyszłość wolę zostawić zwierzaki w spokoju w ich naturalnym środowisku…
Wydostajemy się z parku autobusem do Katni. Miejscowy chłopak siedzący obok mnie pokazuje mi filmiki nagrane w parku, a w nim tygrysy walczące ze sobą, niesamowite! Jest bardzo podekscytowany, bo właśnie jedzie się oświadczyć. Oczywiście swojej przyszłej żony jeszcze nie poznał, ale na zdjęciu wygląda na ładną, więc jest bardzo szczęśliwy. Ma T-shirt z napisem „San Francisco” i brytyjską flagą :) Po przyjęciu do wiadomości, że jesteśmy z Polski, pyta: „so in Portugal you speak French or British?”. Oczywiście jesteśmy pod ostrzałem pytań – „how you buy ticket?” „what you eat in India?” i tak dalej. Pogadać zawsze miło, ale co niektórzy pasażerowie bez przerwy się na nas bezwstydnie gapią. Próbuję to zrozumieć, w końcu jesteśmy „inne”, jednak po dłuższym czasie już nie mogę wytrzymać i pytam gościa siedzącego naprzeciw po polsku „co się gapisz?!”, a jego odpowiedź zwala mnie z nóg: „sorry, me no English :) Zastanawiamy się już tak na poważnie, czy oni nas tak z każdej strony oglądają, bo naprawdę nie wiedzą, czy też mamy po 5 palców u dłoni tak jak oni? Głupie wytłumaczenie tego zjawiska nasuwa mi się samo „w sumie w Polsce w średniowieczu pewnie też tak było” i pozostaje już tylko ten fakt zaakceptować ;)
Po zaledwie paru minutach jazdy pierwszy raz obserwuję, że biletowy wiszący w tylnich drzwiach autobusu ma swój dodatkowy klakson! Na ogół wybieram miejsca na tyle autobusu, bo jest tam ciszej, a tym razem ten prześciga się z kierowcą w trąbieniu…
W którymś momencie zatrzymujemy się i z autobusu stojącego obok faceci stojący w rozkroku na dachach obu pojazdów przenoszą na nasz opony i siano.
Wracamy do Delhi z przesiadką w Jaipurze, a tam ciekawostka – na dworcu strażnicy pilnują kolejki do pociągu zaopatrzeni w kije bambusowe :D Ci wpychający się bez kolejki zostają nimi zdzieleni!
Coś, co w Indiach nigdy nie rozczarowuje to jedzenie:
Praktyczne wskazówki:
- Park narodowy Bandhavgarh jest otwarty tylko od 15. października do końca czerwca
- Szczyt sezonu to okres od listopada do marca, głównie ze względu na przystępniejszą pogodę w tym czasie. Do lutego włącznie jest tu bardziej zielono, z kolei począwszy od marca łatwiej wypatrzeć tygrysa pośród wysuszonych drzew.
- Najwięcej zwierząt zaobserwujemy wybierając się tam wcześnie rano lub popołudniu, po 16.
- Nasza wizyta w parku była już ponad trzy lata temu, teraz tygrysów jest ponoć coraz mniej i jedynie 1 na 10 turystów ma szansę go zobaczyć.
%name
5 sierpnia, 2015Fajna relacja! :D Ja nie lubię typowego jeep safari czyli cały dzień jeździsz i liczysz na zobaczenie zwierzaka… dlatego wybrałam Jeep Safari w okolicach Bhubaneswar… z gwarancją ujrzenia tygrysa bengalskiego, bo z tego co kojarzę to on był tam „na pokaz” dla turystów.
Emiwdrodze
7 sierpnia, 2015taaak, to było cholernie nudne tak jeździć dookoła! :P O Bhubaneswar nie słyszałam, do Orisy jeszcze nie dotarłam, jest po co do Indii wracać, ale na safari już się więcej jednak nie wybieram…
Magda Kajzer
5 sierpnia, 2015Bardzo ciekawa relacja.
Faktycznie, warto wybrać się do tego Parku – a wskazówki na pewno pomogą. Dzięki :)
Emiwdrodze
5 sierpnia, 2015Dziękuję Magda. P.S. Spamerskie linki zawsze usuwam ;)
%name
5 sierpnia, 2015Świetne przeżycie, ale coś mało tych zwierzaków :)
Emiwdrodze
7 sierpnia, 2015no właśnie, pecha miałyśmy… Chociaż, jak pisałam, po tym doświadczeniu już inaczej na to patrzę i nie garnę się do podglądania zwierząt nawet w dziczy.