W świętym mieście Sikhów wszystko kręci się wokół Złotej Świątyni. Właściwie możnaby powiedzieć, że Golden Temple to oddzielne miasto w środku miasta. Jeśli miałabym wskazać kilka miejsc na mapie Indii, do których chciałabym wrócić, to byłoby na szczycie listy! Kim są Sikhowie i dlaczego jest u nich tak fajnie?
Chciałoby się rzec – kolejna świątynia? Nuuuda… Ale tu jest inaczej, tu naprawdę czuć pozytywną energię! (to samo pisałam już o pewnej stupie buddyjskiej)
Świątynie Sikhów nazywa się gurudwarami. W Polsce też mają jedną – w podwarszawskim Raszynie, ale największa i najważniejsza z nich to właśnie Złota Świątynia w Amritsarze na północy Indii. Zjeżdżają się tu codziennie tysiące pielgrzymów, aby oddać cześć księdze zamkniętej w świątyni na wysepce na środku sztucznego bajorka. Kopuła świątyni, jak nietrudno się domyślić, pokryta jest złotem i jasno połyskuje w słońcu.
KIM SĄ SIKHOWIE?
Z Sikhami miałam już pozytywne doświadczenia w Mumbaju, a teraz mam okazję przyjrzeć się ich religii bliżej. Wiem już, że swoje korzenie ma w Punjabie – stanie, w którym właśnie jestem. Jest bardzo młoda, bo jej początki datuje się na XV/XVI w. Mimo, że to piąta z wielkich religii świata, mało kto o niej słyszał.
Jest to z założenia bardzo pokojowa i tolerancyjna religia i jej wyznawcy takie też sprawiają wrażenie. Przebywanie tu to bardzo miła odmiana od innych części kraju! Sikhowie muszą trzymać się wielu zasad, m.in. utrzymywać się samemu z uczciwej pracy. Wielu spośród nich jest dobrze wykształconych i bogatych, są rozproszeni po całym świecie – najwięcej jest ich w USA i Anglii – to ci brodaci w kolorowych turbanach. Muszą też zawsze nosić przy sobie pięć rzeczy, których nazwy zaczynają się na literę K:
- Kesz – nie obcięte włosy (zwinęte w kok pod turbanem lub chustą w przypadku kobiet, widziałam kilka razy, jak sprawnie im idzie to zawijanie, zajmując jedynie kilka sekund!)
- Kangha – grzebień (często wpleciony we włosy)
- Kara – stalowa obręcz na prawym nadgarstku
- Kirpan – krótki miecz (symbolizuje gotowość do walki w obronie własnej lub słabych i pokrzywdzonych)
- Kacz – krótkie, bawełniane spodnie do kolan (Sikhowie nie mogą nosić obcisłej bielizny, co wg nich jest „nieskromne”- zamiast tego kąpiąc się przy Złotej Świątyni prezentują swoje obwisłe „gacie po tacie” ;))
Część Sikhów tatuuje sobie też na przedramieniu znak – symbol ich religii –>
Przed wejściem do świątyni trzeba ściągnąć buty i zakryć głowę. Można tu w tym celu kupić bandanę, mi za nakrycie głowy służyła chustka, która wcześniej była już „karimatą”, swetrem, poduszką i spełniała w podróży wiele innych funkcji :) Jak tylko chustka przypadkiem zsuwała się z głowy, od razu ktoś zwracał mi uwagę, żeby ją poprawić.
Jako, że Sikhowie są hojni, bogaci, a na dodatek tolerancyjni dla wszystkich, w ich świątyni wyznawca każdej religii może się „za darmo” (nie ma oficjalnego cennika, ale opłata co łaska jest oczekiwana) przespać, a także najeść. Jest nawet specjalna noclegownia (dorm) tylko dla obcokrajowców, wejście do której jest „strzeżone” brakiem jakichkolwiek znaków. Ochroniarze wyłapują po prostu z tłumu turystów z plecakami i wskazują im, gdzie pójść. Śpią tam sami pozytywnie pokręceni ludzie. Słyszę mnóstwo ciekawych historii – ktoś, kto jedzie dookoła świata, 70-letnia Francuzka, która podróżuje sama, mimo, że prawie nie mówi po angielsku… Spotykam też Izraelkę, którą wcześniej widziałam w Wietnamie. Tylko jeden Amerykanin jest wkurzający, bo wciąż powtarza, jakie to w Azji wszystko jest tanie jeśli „calculate it to $”.
Łazienka w dormie jest tylko jedna, więc na ogół trzeba korzystać z tej na zewnątrz, wspólnej z Hinduskami, które bezczelnie się przepychają, zaglądają do kibla przez okienko – kultury to w tym kraju zdecydowanie brak…
Przez cały dzień do stołówki hurtowo schodzą się ludzie, ponoć przewija się przez nią 60-80 tys. osób dziennie! Kolejka zawsze jest długa, ale idzie szybko, bo posiłki rozdają partiami. Naraz do sali wpuszczają kilkaset osób, wszyscy siadają w rządkach z talerzami, które wcześniej zgarnęli przy wejściu, a wolontariusze zabierają się do roboty – kilku rozlewa daal (soczewicę), inni roznoszą chapati, a kolejni nakładają na talerze ryż. Po wszystkim bierze się swoje naczynia i odnosi do mycia, a salę atakuje kolejnych kilkaset osób. I znów jedna osoba zbiera tylko łyżki, druga tylko talerze – nadziwić się nie mogę, że w tak chaotycznym kraju taki system działa bez zarzutu! Po dwóch dniach spędzonych w świątyni na to jedzenie patrzeć już jednak nie mogę. Daal na śniadanie, obiad i kolację to już za dużo! Niesmak pozostał aż do późniejszej wizyty w Nepalu, gdzie to też potrawa narodowa. Za to czaj serwowany tu w sporej wielkości miskach jest pycha, tak samo jak i owsianka kokosowa!
Podczas tego jedzenia często można nawiązać ciekawe rozmowy, takie jak np. ta z matką z 3 nastoletnimi córkami:
- Madame country England?
- No
- So which?
- Europe
- Aaa, Europe country, very nice country. Married?
- Yes (kłamstewko)
- Love or arranged?
- Love
- Wooooooow (zazdrość w oczach całej czwórki)
- Husband job?
- Engineer
- (jeszcze większe wooooooow)
Migawki z terenu świątyni:
Na ulicach miasta:
No a wiadomo, tam, gdzie dużo pielgrzymów, tam „paaani, zrób sobie pani zdjęcie z nami!”. W Indiach problem z robieniem zdjęć ludziom praktycznie nie istnieje:
Popularną wycieczką z Amritsaru, której wg mnie przegapić nie można, jest przejazd do Attari, pod granicę indyjsko-pakistańską, gdzie codziennie wieczorem odbywa się arcyciekawe widowisko. O tym w następnym poście!
W Amritsarze byłam podczas swojego pierwszego pobytu w Indiach, w maju 2012 r.
Ya Tsek K
27 marca, 2016To miejsce jest magiczne :-) Chetnie tez powrocilbym do Amritsar i Attari :-)
Emi w drodze
27 marca, 2016Słyszałam, że Attari ostatnio dość niebezpieczne…
Justyna Jot
27 marca, 2016W sama porę ten tydzień :) bo się nie możemy do końca zdecydować, które miasta wybrać.. Ostatnio Amritsar odpadł i teraz znów jest przez Ciebie brany pod uwagę :p
Emi w drodze
27 marca, 2016Na północy polecam Amritsar, Jodhpur i Pushkar – moja najulubieńsza trójka :)