Odkąd pierwszy raz postawiłam stopę na azjatyckiej ziemi, myślałam o tym, jakby to zrobić, żeby tu choć chwilę pomieszkać, a nie tylko być turystką. W końcu się udało. W miejscu dość przypadkowym. Proszę państwa, oto mój sen na Jawie, tej indonezyjskiej :) To już pół roku!
Jak zakotwiczyć się w Azji na dłużej? Kiedy przeglądałam oferty staży, wolontariatów i innych (na ogół płatnych, niestety) opcji, wszystko mi było w sumie jedno, w jakim kraju się zatrzymam. Wypadło akurat na Indonezję, bo natknęłam się na „Internship Indonesia”, firmę reklamowaną na wielu polskich blogach i zarejestrowaną nigdzie indziej niż w… Ciechocinku! Wydawało się to mieć ręce i nogi- poznam od podszewki Indonezję, o której słyszałam wcześniej tyle pozytywnych opinii, ktoś (za odpowiednią opłatą) zajmie się wszystkimi formalnościami, moja głowa odpocznie od ciągłego planowania noclegów, transportu, nie trzeba będzie codziennie pakować plecaka, a przy okazji wzbogaci się moje CV. Zapowiadało się pięknie, ale nigdy nie sądziłam, że powiedzenie 'Polak Polakowi wilkiem’ sprawdzi mi się tak daleko od domu. Oferta „praktyki” niewiele miała wspólnego z tym, co czekało na mnie na miejscu, a organizacja mojego przyjazdu pozostawiała duuużo do życzenia, pożegnałam się więc z polską firmą szybko, ale moje serce zostało już w Jogji…
(Dżogdża, Jogja, Yogya, Djogdja, Jogjakarta, Djogdjakarta to różne wariacje nazwy jednego miasta- Yogyakarty)
No więc jaka jest ta MOJA Dżogdża?
DŻOGDŻA ARTYSTYCZNA – przede wszystkim!
Jogję nazywa się kolebką kultury jawajskiej. To tu – a nie w okropnej Dżakarcie – znajduje się serce Jawy. Obejrzymy tu jawajskie przedstawienie – teatr cieni. Pełno tu studentów przyjezdnych z każdej z indonezyjskich wysp, dzięki czemu jest tak różnorodnie i tyle się dzieje. Do Jogji młodzi ludzie przyjeżdżają uczyć się gry na instrumentach i innych sztuk nawet z Bali.
Artystyczny światek – to zawsze brzmiało pociągająco ;) W Jogji (znów dzięki couchsurfingowi!) wpadłam w towarzystwo artystów. Moi znajomi to lokalni malarze, graficy, artyści graffiti, designerzy. Tym sposobem nie omija mnie żadna ważna wystawa sztuki (także od kulis), koncert czy inne wydarzenie towarzyskie. Tu zaczęłam doceniać sztukę uliczną – w Jogji jest co podziwiać!
Moja Dżogdża to też muzyka i tańce na skrzyżowaniach, umilające czekanie na zielone światło. Uliczni grajkowie są tu wszędzie – w autobusach, w knajpach…
DŻOGDŻA KULINARNA
W Dżogdży jest tyle miejsc, gdzie można zjeść, że nawet gdyby codziennie odwiedzać inne, życia by nie starczyło! A jakie to wszystko pyszne i tanie… :) Ale indonezyjska kuchnia to temat na osobny post.
DŻOGDŻA TURYSTYCZNA
Po Bali to druga w kolejności najczęściej odwiedzana przez obcokrajowców destynacja Indonezji, ale tych turystów (w porównaniu do np. Tajlandii) tu i tak wciąż jak na lekarstwo. Dzięki ich obecności przynajmniej są miejsca, w które mogę uciec, gdy mam dość próśb o wspólne zdjęcie, wytykania palcami i wołania za mną 'hello mister!’ albo 'bule, bule!’ (’bule’ = 'biały’; Indonezyjczycy mają fioła na punkcie 'białych’ i często czuję się jak gwiazda, na którą polują tłumy paparazzi – niezbyt miłe uczucie…)
Dżogdża turystyczna to pałac wodny (Taman Sari) ze spokojnymi, wąskimi uliczkami dookoła.
To też Malioboro, czyli ulica handlowa, na której każdego wieczoru grają na bambusowych instrumentach indonezyjskich (angklung). Pełno tam ladyboysów (widuję ich tu więcej niż w słynącym z nich Bangkoku!), a ceny jedzenia są szalone w porównaniu do innych rejonów miasta. Malioboro unikam jak ognia, choć na zakupy to miejsce idealne! Zobaczyć trzeba.
To Alun-Alun, czyli plac z dwoma wielkimi drzewami banyan po środku. Ponoć przejście między nimi z zawiązanymi oczami oznacza, że mamy czyste serce, ale wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie! Ja próbowałam kilka razy i za każdym razem wydawało mi się, że idę tak prosto, że bardziej się nie da, a po otwarciu oczu okazywało się, że skręciłam mocno w prawo lub lewo.
Na tym samym placu popularną rozrywką są śmieszne pojazdy święcące wszystkimi kolorami tęczy i grające najnowsze przeboje – takie autka w kształcie np. kurczaka czy hello kitty okrążają plac bez przerwy, a w środku siedzi grupka przeszczęśliwych Indonezyjczyków, niekoniecznie wcale dzieci. Mało kto pije tu alkohol, więc takie rozrywki muszą im wystarczać :P
DŻOGDŻA (niestety) ZATŁOCZONA, GŁOŚNA I DESZCZOWA
Niby Jogja jest najspokojniejszym z indonezyjskich wielkich miast (nie potrafię więc wyobrazić sobie życia w innych!), ale to w końcu kolejna azjatycka metropolia – motorów jest więcej niż ludzi.
Przemieszczanie się bez motoru nie jest tu proste. Autobusy mają zawiłe trasy i brak rozkładów jazdy (wyjątkiem jest TransJogja, którą w parę miejsc da się dojechać). Przez pierwsze tygodnie do pracy dojeżdżałam autobusem, który często zatrzymywał się w przydrożnej knajpce, kierowca znikał w niej na kilka(naście) minut, potem już najedzony za kierownicą popalał fajeczkę, do niego dołączali inni i w takiej śmierdzącej saunie jechaliśmy sobie dalej.
Żeby nie było zbyt pięknie, jest kilka rzeczy, które utrudniają tu życie. Jedną z nich są muzułmańskie nawoływania do modlitwy. W środku nocy, około 3.30, rozlega się pierwszy krzyk muezina, który właśnie ma na celu obudzić wszystkich i wygonić z łóżek do meczetów. Meczetów jest mnóstwo i każdy ma swój super stereo system nagłośnienia, a do tego na każdym rogu znajdują się głośniki wątpliwej jakości – od tego nie da się uciec. Nawoływania powtarzane są jeszcze pięć razy dziennie (cztery na modlitwę i raz o wschodzie słońca), już o bardziej ludzkich godzinach – około 6, 7, 12, 15, 18 i 19.
Większość kobiet nosi hidżab (dżilbab), ale ponoć do tego trzeba „dojrzeć”- jedna z moich muzułmańskich koleżanek twierdzi, że jeszcze nie stała się godna noszenia chusty, bo za dużo grzeszy (zapytana, co to za grzechy, odpowiedziała, że czasem złości się na dwuletniego synka…). Potem jednak dodaje, że gdyby czuła, że już zasługuje na hidżab, i tak by go nie nosiła, bo za gorąco :) Niektóre dziewczyny noszą go wyłącznie ze względu na modę.
ALE, w Jogji jest bardzo dużo katolików i osób o chińskim pochodzeniu, co sprawia, że islam nie dominuje tu aż tak bardzo, jak w innych częściach Jawy i nawet w Ramadanie nie jest ciężko o jedzenie w ciągu dnia.
Pora deszczowa – w teorii trwa ok. 6 miesięcy, a reszta roku to pora sucha, nazywana przez miejscowych „latem” (z europejskiego punktu widzenia lato trwa tu 365 dni w roku). W zeszłym roku jednak deszcz padał przez bite 9 miesięcy. I dlatego Jogja nieodłącznie kojarzy mi się z ludźmi na motorach ubranymi w peleryny ;) Leje niemal codziennie przez kilka godzin, ale na ogół tylko popołudniu/wieczorem, więc rano wciąż można cieszyć się słońcem.
A kilka km od centrum TAKIE widoki, na szczęście jest dokąd uciec od tego tłoku i spalin:
Czasem ziemia się zatrzęsie, czasem wulkan chmurę dymu wypuści, ale te pola ryżowe, palmy i bananowce rekompensują wszystko!
*Jak się jest turystą, fotografuje się o wiele więcej niż jak już się gdzieś mieszka. Zawsze mówiłam sobie „będę tu jeszcze milion razy, zdążę zrobić zdjęcie”, a potem już dane miejsce stawało się tak oklepane, że przestawałam widzieć w nim coś ciekawego. Najciekawsze kadry wypatrywałam w drodze do pracy czy podczas jazdy motorem, a że aparatu przy sobie nie miałam, część z fot została zrobiona komórką.
Zobacz też, gdzie spać w Yogyakarcie.
nasta
1 września, 2016o której i w jakie dni można zobaczyć pokaz tańca w kratonie? Jak to wygląda cenowo?
Emiwdrodze
7 września, 2016Z tego co wiem tańce są tylko w niedziele, od 11 do 12. Bilet wstępu to 15k.
grzegorz
25 stycznia, 2016witam
będziemy w jogji od 20.02 do 23.02 możesz nam polecić jakieś miejca w mieście i okolicy
jedzenie , must see itd
spanie mamy ogarnięte nasze must see : borobudur i paramban dalej pustka
będą to nasze trzy ostatnie dni w azji przed powrotem do domu
Emiwdrodze
27 stycznia, 2016Moje dwa must-see w mieście to Taman Sari – podziemny meczet i tunele oraz Alun Alun Kidul po zmroku. Poza tym dużo dobrego i taniego jedzenia tu do spróbowania mamy, można eksperymentować :) Jak lubicie kawę to jeszcze kopi joss – kawa z kawałkiem rozżarzonego węgla. Poza miastem też jest mnóstwo ciekawych rzeczy – jaskinie, piękne plaże, wodospady… No i zakupy w Mirota Batik na Malioboro :)
grzegorz
27 stycznia, 2016Dziękuję za odpowiedż
jeżeli masz jakieś życzenia z Polski i chciałabyś się spotkać
to proszę bardzo jeszcze jesteśmy w Polsce (do 04.02.)
pozdrawiam
Emiwdrodze
29 stycznia, 2016W sumie przyda mi się kilka rzeczy :) Odezwę się na maila!
%name
14 września, 2015Ojej, to sie czyta dżogdża… No w sumie sie czyta dżakarta nie jakarta…
Emiwdrodze
15 września, 2015Małe sprostowanie – po polsku wręcz nawet pisze się „Dżakarta”. „Dżogdża” to mój twór, niektórzy Indonezyjczycy wymawiają nazwę tak, niektórzy „Jogja”, a jeszcze inni „Dźogdźa”. A pełną nazwę (bo Jogja czy Yogya to skrót) pisać można „Yogyakarta” albo „Jogjakarta”, a kiedyś też „Djogdjakarta” – tyle nazw, ile twarzy ma to miasto ;)
Alex Gasieniec via Facebook
10 lutego, 2014No wlasnie! Myslalem, ze kantowanie konczy sie na Anglii i innych popularnych kierunkach zarobkowych. Widac mamy niezlych artystow-naciagaczy, nie gorszych, niz w Kambodzy i Wietnamie :) Swoja droga bylem ciekaw co wyskoczy w wyszukiwarce po wpisaniu „poland scam” i okazuje sie, ze u nas sa takie same przekrety, jak w Azji, jesli nie gorsze :P
Emi w drodze // Emi on the way via Facebook
10 lutego, 2014Alex, jak się setny raz widzi podobne miejsce to już nawet przepiękna plaża z równiutkim rzędem palm kokosowych nie robi wrażenia.. Liczę na widoki nowego typu w NZ w takim razie!
A ta firma… kto by przypuszczał, że Polacy kantują nawet na drugim końcu świata, co? ;)
wiola.starczewska
9 lutego, 2014No, patrz, ja też prawie chciałam jechać z Internship Indonesia. Moim zdaniem ludzie powinni bojkotować takie rzeczy jak praktyki i wolontariaty, za które się płaci. Po moich przygodach z AIESEC stwierdzam, że to dziwna metoda zdobywania doświadczenia. To nie fair, że młodzi ludzie płacą za to, żeby dodać do swojego życiorysu doświadczenie zawodowe.
Emiwdrodze
10 lutego, 2014widzisz, ja ten jeden jedyny raz byłam skłonna zapłacić za organizację wszystkiego od A do Z, ale jak się okazało w praktyce, i tak wszystko musiałam załatwiać sama. W Indonezji jest ten problem, że zwykły turysta może dostać wizę tylko 2 miesięczną (a w zasadzie to 1 miesięczną, którą na drugi miesiąc trzeba przedłużyć), potem musi wyjechać z kraju, żeby dostać nową, a ta opcja mi dawała dłuższy start- to był główny powód, dla którego zdecydowałam się na te „praktyki” (teraz już wiem jak sprawy wizowe obejść ;)).. No i dostawałam jakąś tam wypłatę w tej „pracy”, z której jednak nawet opłata początkowa mi się nie zwróciła.
Marca
10 kwietnia, 2019Czyli wyjazd z Internship odradzasz?
Emiwdrodze
13 kwietnia, 2019To było już daaawno i dziewczyna, która była największym źródłem mojego niezadowolenia z tejże firmy już tam nie pracuje, mam nadzieję, że zmienili się na lepsze, choć nie mam na ten temat żadnych wieści. ;) A wybierasz się?
Alex Gasieniec via Facebook
9 lutego, 2014„potem już dane miejsce stawało się tak oklepane, że przestawałam widzieć w nim coś ciekawego” – to nasza rzeczywistość od dawna :P tekst zajefajny, najbardziej mnie ubawiła wzmianka o rodzimej firmie :)
ola
8 lutego, 2014Czekam z niecierpliwością na Nową Zelandię, bo to prawie Australia, a Antypody to moja <3
Emiwdrodze
9 lutego, 2014Australia też na bloga zawita, bo już za tydzień odwiedzę Sydney- wprawdzie tylko na 3 dni, ale już ja się postaram, żeby wyciągnąć z nich jak najwięcej ;) A kursując między NZ i Indonezją pewnie prędzej czy później uda mi się zatrzymać się tam na dłużej!
@Ola, byłaś już na Antypodach?
Ewe
8 lutego, 2014A napisałabyś coś więcej o tej polskiej firmy i o tym co robisz i gdzie pracujesz? :)
Emiwdrodze
9 lutego, 2014już nie pracuję, zakończyłam współpracę z nimi po dwóch miesiącach.
Miałam zajmować się marketingiem w znanej indonezyjskiej restauracji, ale przez dwa miesiące nie udało mi się przebrnąć przez „dzisiaj jeszcze postoisz w drzwiach i pouśmiechasz się do klientów, a o marketingu porozmawiamy jutro”. Szefowa, mimo, że po angielsku mówiła biegle, o moich obowiązkach chciała ze mną rozmawiać tylko za pośrednictwem Polki, która pracuje tu dla „Internship Indonesia” (chyba najbardziej antypatyczna osoba w okolicy, absolutnie nie pomocna) i to po indonezyjsku, tak, że nie rozumiałam, o czym mówią- dość nieładnie.
Za przedłużanie wizy chcieli dodatkowe pieniądze, a jak poinformowałam ich, że dziękuję, poradzę z tym sobie sama, utrudniali mi to- straszyli, że to nie wiadomo jak trudne i grozi mi nawet deportacja (dramatyczny ton ich maili zawsze mnie bawił), a na dodatek namieszali mojej szefowej w głowie tak, że bała się dać mi list polecający, który do wizy był mi potrzebny, zmuszając mnie, żebym jako sponsora wybrała agencję turystyczną, oczywiście płacąc za to. W efekcie szukałam sponsora wizy na własną rękę i od razu się z nimi rozstałam.
Obiecywali też tanie zakwaterowanie, a znaleźli mi hotel z basenem i klimatyzacją (luksusy zupełnie mi niepotrzebne) za kwotę wyższą niż w umowie- po miesiącu też sama musiałam sobie radzić z szukaniem nowego, tańszego lokum.
Znam trzy inne osoby z różnych krajów, które miały z nimi podobne przeboje. Ale to wszystko w Jogji i wszystko w związku z ich koordynatorką, która już dla nich ponoć nie pracuje, kto wie, być może w innych miastach działa to sprawniej..
@Ewe, rozważałaś ich ofertę?