Czterogodzinna jazda azjatyckim autobusem to gwarantowany ból głowy u najspokojniejszego nawet człowieka. W Wigilię znów byłam w drodze przy akompaniamencie takich dźwięków zamiast kolęd:
Te jeki dobiegajace z telewizora z dominujacym „cian-cian” w refrenie jestem w stanie przebolec, bo teledyski sa nawet smieszne, ale najgorsze jest to, ze kierowca bombowca uzywa klaksonu sygnalizujac wlasciwie wszystko. Trabi, kiedy chce wyprzedzac, kiedy jedzie prawie pusta droga, a poboczem idzie pieszy albo kiedy na drodze nie dzieje sie zupelnie nic, a jemu sie zwyczajnie nudzi (no chyba ze wtedy tez ma jakis cel, ktorego jeszcze nie rozpracowalam). Srednia ilosc klaksonow na minute- 10. Zapomnijcie o ucieciu sobie drzemki. Gosciu w ogole nie uzywa hamulcow, pedzac srodkiem drogi- przeciez ostrzega innych, ze nadciaga, a to juz ich sprawa, czy zdaza uciec, czy nie.
W ostatniej chwili przed Swietami zdecydowalam sie uciec z kambodzanskiej czarnej du…dziury i zlapalam autobus do stolicy kraju- Phnom Penh. Pursat, w ktorym planowalam byc dluzej, byl wprawdzie moim pierwszym azjatyckim miastem, ktore mialo smietniki (!), ale poza tym nie byl mi zbyt przychylny.
Ktoregos dnia wypozyczylam rower, zeby pojezdzic po okolicy. Juz jazda w dzien jest hardkorowa, ale prawdziwa zabawa zaczyna sie po zmierzchu. Malo ktory rowerzysta ma swiatla. Jedynie motory sa w nie wyposazone, tak jak i w klaksony, wiec jadac trabia, a ze ruch jest duzy, to niemal ciagle ze wszystkich stron slysze trabienie. Juz nie wiadomo, w ktora strone uciekac, bo pod prad (!) tez jedzie niemalo pojazdow. Opanowalam juz system skrecania w lewo, ktory jest bardzo ciekawy. Najpierw zjezdza sie do wewnetrznej strony swojego pasa, nie zwazajac na tych z tylu, co trabia. Potem skreca sie na lewy (!) pas prostopadlej jezdni (a ruch tu jest prawostronny) i przez chwile jedzie sie pod prad, szukajac luki w strumieniu pojazdow, zeby slalomem wjechac na wlasciwy pas. Proste, nie?;)
Mandatow za jazde bez swiatel nie ma, mozna go jedynie dostac, jesli w dzien jedzie sie ze swiatlami zapalonymi. Jakie to logiczne :)
Pare migawek z ulicy:
Wczesniej bylo jeszcze Siem Reap (to tam, gdzie Angkor), w ktorym gdziekolwiek sie nie ruszylam, spotykalam znajome Szwedki. Wybralysmy sie razem do Dr. Fisha ;), czyli na rybne SPA. W Siem Reap akwaria z rybkami staly na kazdym rogu, za 3$ mozna siedziec w takim akwarium do woli (piwo w cenie!). Podobno rybkom nigdy sie nie nudzi zjadanie naskorka.
Bylysmy zywa reklama, co chwile ktos sie zatrzymywal, zeby zapytac nas, jakie to uczucie. Ano niezle laskotki! Efektow pedikiuru praktycznie nie widac, ale zrelaksowac sie mozna (jakby sie komus jednak nie udalo, to gwarantuja zwrot pieniedzy :P).
Zebrakow na ulicach jest sporo, szczegolnie kalekich dziadkow albo matek z dziecmi, ale duzo tez orkiestr starszych panow z karteczka: „jestesmy ofiarami min przeciwpiechotnych, ale przestalismy zebrac, a zamiast tego probujemy zarabiac na zycie grajac”.
O minach przewodnik ostrzega co kilka stron, szczegolnie czesto podkreslajac, ze jesli gdzies na wsi chcemy sie zalatwic, lepiej juz zrobic to na srodku drogi, bo nawet pod krzaczkiem gdzies przy glownej drodze moze jeszcze kryc sie mina. Zadnych znakow ostrzegawczych w terenie nie widzialam. Ale pewnie malo kto wie, ze w Chorwacji wciaz tez jest ich pelno- kiedys jechalam na stopa z wlascicielem firmy zajmujacej sie odminowywaniem, mowil, ze kalendarz ma zapelniony na kolejne 2lata.
Wieczorem wybieramy sie do pobliskiego osrodka dla sierot. Szwedki dowiedzialy sie o tym od jakiejs Belgijki, ktora jest tam wolontariuszka, ale mowia mi tylko, ze jedziemy na pokaz tradycyjnego tanca i jestem zupelnie nieprzygotowana na to, co tam widzimy.. Dzieciaki wybiegaja nam na spotkanie juz na ulice, cieszac sie niesamowicie. Przytulaja sie do nas bez przerwy. Dziewczynka, ktora przykleja sie do mnie na samym poczatku i przez 2godziny nie odstepuje mnie na krok, jest tak przeslodka, ze moglabym ja z miejsca adoptowac. Jeden chlopczyk- na oko 4-letni- od razu bezblednie pokazuje na mapie Polske! :) jest tam 40 dzieci. O osrodku nie pisze zaden przewodnik, wiec na taneczny „show” przyjezdza tylko 8osob- obcokrajowcow. Wiekszosc z nich na stale mieszka w Kambodzy albo sa tam juz ktorys raz i dziwia sie, ze my trafilysmy tam tak „z ulicy”.
Zle sie z tym czuje, ze nie wzielam zadnych prezentow dla dzieci- chocby lizakow czy kredek. Zostawiamy troche dolarow dyrektorce osrodka, ale i tak najgorszy jest widok machajacych dzieciakow jak odjezdzamy. Nie moge przezyc, ze my sobie przyjezdzamy tam tylko na chwile w ramach „atrakcji turystycznej”, a one zostaja. Mimo wszystko sa przeszczesliwe, ze sie tam zjawilysmy, ale ja sie poryczalam, Szwedki tez sa totalnie rozbite. Idziemy na Pub Street posiedziec przy piwku. Piwo w jednym z licznych pubow kosztuje tyle, co woda mineralna w sklepie- 0,5$. Droga ta woda ;) Jeden z pubow nazywa sie „Angkor What?” :D
Z tego, co slyszalam wiele z tych osrodkow jest falszywych, dzieci „wypozyczane” sa z okolicznych szkol na czas wystepow dla turystow i tym sposobem lokalni biznesmeni maja spora kase z rak bialasow. Ten nasz jest niereklamowany, dowiadujemy sie o nim od Belgijki, ktora od roku siedzi tu w ramach wolontariatu. Co nie musi wcale znaczyc, ze te dzieci nie maja rodzicow. Najczesciej sa oddawane w takie miejsca, bo rodzice nie maja jak ich utrzymac.. Tu cos takiego jak opieka socjalna nie istnieje, osrodki utrzymuja sie glownie z kasy cudzoziemcow.
Wczoraj w centrum handlowym (jest tu jedno takie z prawdziwego zdarzenia, z cenami tez odpowiednio swiatowymi) uslyszalam „Driving home for Christmas”, a potem pogadalam z rodzinka na skypie i dopadl mnie dolek- to moje pierwsze swieta poza domem. …
Ale wigilijny wieczor spedzilam z trzema Niemkami :) jedna z nich poznalam zaraz po wejsciu do guesthouse’a i od razu zgadalysmy sie, zeby dzielic pokoj- bo tak taniej. Temperatura malo swiateczna (w dzien 31stopni-dla mnie idealnie!) i poszprechalam sobie, moge wiec w sumie powiedziec, ze swieta mialam wymarzone ;) choinka tez byla, gorzej z prezentami :P Chcialam kupic sobie na bazarze w ramach prezentu dlugie spodnie (bo w krotkich i bluzce na ramiaczkach zle sie tu czuje, Khmerowie sa bardziej konserwatywni niz Tajowie), ale Khmerki sa malusienkie i jedyne, co mozna tu dostac to ciuchy w rozmiarze XS albo S.
Niemki mialy po 19 lat i byly swiezo po maturze, podrozuja juz od kilku miesiecy zanim zaczna studiowac. Jedna z nich podrozuje sama! Ja majac 19 lat nie myslalam nawet o takim wyjezdzie, to dopiero jest odwaga..
A na koniec jeszcze uroki noclegow za 3$:
Na bazarze zagadal mnie dzis Khmer, ktory wychowywal sie w Wietnamie. Dziwil sie, jak powiedzialam, ze Phnom Penh- „raptem” 2milionowe miasto- jest zatloczone i glosne. Mowi: „przygotuj sie lepiej na Ho Chi Minh (dawny Sajgon)”. Tak wiec jutro udaje sie znow nad Zatoke Tajlandzka i tam osiade na plazy na jakis tydzien-dwa, zbierajac sily na Wietnam ;) i bede miala w koncu czas, zeby nadrobic zaleglosci blogowe, bo od ostatniego wpisu dzialo sie duuuuzo.
Domi
26 grudnia, 2011Więcej takich filmów proszę!
Tylko raczej żeby pokazywały to co za szybą, a nie ekran telewizora… :P
Przez chwilę czułam się jakbym tam obok ciebie siedziała :D To takie fajne :D
emiwdrodze
27 grudnia, 2011fajnie by bylo jakbys tu obok siedziala.. filmow nie krece, bo jakosc srednia, a pamieci w aparacie za duzo zajmuja :P