Dzień po tym, jak stwierdziłam, że jestem „templed-out” (wyświątynniona? :P), dałam świątyniom jeszcze jedną szansę i dobrze, bo stupa w Boudha stała się moim ulubionym miejscem w Nepalu! Odległa zaledwie kilka km od centrum Katmandu, emanuje pozytywną energią. W ogóle wszystkie miejsca związane z buddyzmem to takie oazy spokoju, lubię je odwiedzać.
Boudha (albo Boudnath) to najświętsze miejsce dla Tybetańczyków mieszkających w Nepalu.
Wygląda potężnie – z ziemi wyrasta taka wysoka na ponad 40 m beza.
Po stupie można chodzić, ma kilka poziomów. Na górze jest jeszcze spokojniej. Wokół stupy chodzi się tylko zgodnie z wskazówkami zegara. Buddyści kręcą młynkami modlitewnymi, których jest tu mnóstwo.
Dużo tu sklepików z pamiątkami, z których wydobywają się tybetańskie mantry – w końcu się zaopatruję w płytę, bo te dźwięki chodzą za mną wszędzie i wprawiają w dobry nastrój.
Jest też mnóstwo knajpek, część z nich ma tarasy na dachu z widokiem na stupę. Jem obiad w jednej z nich, kiedy nagle zaczyna się ulewa, grzmi i tak wieje, że zrywa kolorowe chorągiewki modlitewne ze stupy. Mimo to po przeczekaniu najgorszego deszczu wybieram się dalej do pobliskiego Pashupatinath, takiego nepalskiego Waranasi, w którym odbywa się palenie ciał zmarłych.
Chowając się przed deszczem, siedzę w jednej z mini świątynek po drugiej stronie rzeki i obserwuję różne etapy kremacji – w tym samym czasie odbywa się kilka ceremonii na różnym etapie. Każda z nich trwa kilka godzin. Po wszystkim prochy (lub nie do końca spalone szczątki…) wrzucane są do wody. Więcej o paleniu zwłok nad rzekami napiszę przy okazji Waranasi.
Praktyczne wskazówki:
- zatłoczone do granic możliwości busiki odjeżdzają do stupy z przystanku Ratna Park w Katmandu regularnie, jak tylko się zapełnią. Przejazd kosztuje grosze, ale bywa, że trzeba się targować, żeby nie zapłacić więcej niż miejscowi; jadąc w kilka osób, opłaca się wziąć taksówkę
- Cena wstępu do stupy to 150 NPR i ponoć da się to obejść, wchodząć do niej boczną uliczką, ale nie próbowałam
- Z kolei cena wstępu do kompleksu Pashupatinath to dla „białasów” 500 NPR (ok. 20 zł). To już przegięcie, ale i to oczywiście i da się obejść ;) (na ogół buntuję się przeciw cenom dla turystów kilkadziesiąt razy wyższym niż te dla miejscowych). Wystarczy przejść schodami w górę przy rzece, a dalej miejscowi już nas pokierują. Głównym wejściem wchodzą grupy turystów, którzy bezwstydnie stają niedaleko stosów i pstrykają fotki, na dodatek z fleszem, palącym się zwłokom i zapłakanym rodzinom.. Nie jest to wprawdzie zabronione, ale szacunek do rodziny zmarłych nakazywałby nie zbliżanie się zbyt bardzo i co najmniej dyskretne robienia zdjęć.
podróżna
26 września, 2014Do „bezy” podczepione są linki, a na linkach? Kolorowe kartki? Kawałki materiału? Czy dobrze widzę, że coś jest na nich napisane? Zaintrygowało mnie to, bo nigdy nie widziałam podobnej świątyni…
Emiwdrodze
26 września, 2014To buddyjskie flagi modlitewne, każdy z pięciu kolorów symbolizuje co innego- niebieski to niebo, przestrzeń; biały- powietrze, wiatr; czerwony- ogień; zielony- woda i żółty- ziemia. Wisieć muszą zawsze w tym określonym porządku. Czasem są też zapisane tekstami modlitw. Buddyści wierzą, że poruszone wiatrem oczyszczają powietrze. Co roku w Tybetański Nowy Rok wymieniane są na nowe. Pochodzą z Indii, ale w nepalskich/tybetańskich Himalajach też znajdziesz je porozwieszane w górach, na świątyniach, stupach. Sklepiki z pamiątkami dookoła tej stupy też są ich pełne!