Kontynuacja Londka z poprzedniego wpisu. Staniemy w cztery oczy z groźnymi „dinozarłami”;), przespacerujemy się po chińskiej dzielni, a na deser- cztery piętra słodyczy, czyli siła reklamy.
Kiepsko, że słowo „muzeum” większości ludu automatycznie kojarzy się z malowidłami czy miskami z epoki kamienia łupanego. Nawet na studiach na przedmiocie pod tytułem „muzealnictwo” uczyli nas tylko o galeriach sztuki i tym podobnych. Ale to była nuuuda. A jest przecież na świecie tyle ciekawych muzeów z innej bajki.
Takich, które mogą zainteresować niezainteresowanych sztuką, ba- dzieci nawet.
Za wstęp do najważniejszych londyńskich muzeów nie zapłacimy ani funta. Inaczej pewnie nie byłoby takich tłumów w kolejkach do wejścia. Choć oczywiście datki są mile widziane.
Na pierwszy rzut idzie Natural History Museum. Nie tylko dinozaurami ono stoi, ale właśnie z gigantycznego (naturalnych rozmiarów), ruszającego się T-Rexa, słynie.
W holu zaraz za wejściem stoi inny olbrzym- diplodok. Za „jedyne” £3 szkielet dinozaura możemy na chwilę podświetlić, płacąc £5 wybierzemy też kolor, a za funciaków 10 gadzisko dla nas zaryczy. Co chwilę turyści z bogatszych krajów coś tam wrzucają, więc wystarczy poczekać 5minut, a wszystko to zobaczymy/usłyszymy bez wrzucania pieniążka.

A TO największy gwiazdor:
Parę ciekawostek na jego temat:


Się tam tak między nimi łazi, wyobrażam sobie, jak mnie takie coś goni i czuję ulgę, że to paskudztwo już po świecie nie biega. A na temat ich wyginięcia jest kilka mniej lub bardziej wiarygodnych teorii, z których najbardziej spodobała mi się jedna:


Stwory dinozauropodobne:

I całkowicie odmienne:


Oprócz zwierzaków, w muzeum na własnej skórze przekonamy się, jak odczuwa się trzęsienie Ziemi. Wchodzimy do pokoju stylizowanego na japoński sklep spożywczy, a tam podłoga się rusza, wszystko z półek prawie spada, w głowie się kręci. To symulacja jednego z najsilniejszych w historii Japonii trzęsienia Ziemi w Kobe z 1995 r., o sile 7,3 w skali Richtera.
O ile nie studiowaliśmy wcześniej geografii, dowiemy się, co to są hot-spoty (te nieinternetowe). Odkryjemy, że na Hawajach, jakieś 3km od wyspy Hawaiʻi, rośnie nam nowa wysepka- kiedy dokładnie wynurzy się nad powierzchnię oceanu, nie wiadomo, wiadomo już za to, jak się będzie nazywała- Loihi.

Jest też olbrzymi, kilkupiętrowy kokon, na którego szczyt wjeżdża się windą. A w jego wnętrzu robale, robaczki.
Poza tym są roślinki, minerały, dział o ciele człowieka… Możnaby tu spędzić cały dzień, ale my zbyt dużo czasu nie mamy i po dwóch godzinach zmywamy się dalej.
Kolejne z wielkiej trójcy położonych obok siebie muzeów przy Exhibition Road- Muz. Nauki, prezentuje się dość biednie nawet w porównaniu z warszawskim „Kopernikiem”- z ciekawych rzeczy są tam olbrzymie XX-wieczne komputery (ja takie machiny widziałam po raz pierwszy) i, jeśli ktoś się tym interesuje, duża kolekcja medycznego sprzętu.
Naprzeciwko jest jeszcze Muzeum Wiktorii i Alberta, ale obrazy, rzeźby i starożytne pisuary mnie nie kręcą.
Mam niedosyt, bo nie udało mi się już wpaść do (też darmowej) Photographer’s Gallery, która znajduje się rzut (chińskim) beretem od Oxford Street- to największa taka w Europie.
Sporo turystów w porze obiadowej kieruje swe kroki w kierunku Chinatown- wiadomo, że gdzie imigranci, tam można (w miarę) tanio zjeść. Idziemy tam i my. Nie ma się oczywiście co spodziewać prawdziwie azjatyckiej kuchni, bo wszystko jest przyprawione pod europejskie podniebienia, ale bufet za £5,5 daje radę:
Ale… żeby nie było, że głód był jedynym motywem odwiedzenia tej dzielnicy!





Zajrzyj też do innych Chinatown w:
Na deser – idealny przykład na to, jak zrobić coś z niczego i zbić na tym niezłą kasę. O ile sklep Lego w Kopenhadze jest słabiutki, królestwo M&M’sów w Londynie zrobione jest naprawdę z rozmachem. Można się poczuć jak w muzeum. Bo tu przychodzi się popatrzeć, a nie kupować. Jak myślicie, co można znaleźć w sklepie M&M’s? Wiadomo, słodycze, choć te zajmują niecałe piętro spośród czterech, z których się lokal składa. Ciekawa rzecz dla tych, co się marketingiem interesują i chcą się przekonać, co to znaczy dobry PR (a teraz powinni zapłacić mi za robienie reklamy :P).


Jest tego więcej- skarpetki, breloczki, T-shirty, piłki do golfa, nożyki… Mieli twórcy łeb na karku, żeby z czekoladowych kuleczek rozkręcić taki biznes, nie ma co!

Na koniec, migawki z ulic, kolejne z ciekawych reklam:




China Southern Airlines - tanie, ale czy dobre?
China Southern Airlines - tanie, ale czy dobre?
Wyspy Perhentian - malezyjski raj (utracony?)
Wyspy Perhentian - malezyjski raj (utracony?)