Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

Wild, wild East

Spakowana we 'wstydzę-się-przyznać-ile’, ale więcej niż te planowane 8 kg, kilka dni temu wyruszyłam. Na początek do Warszawy, żeby pożegnać się z przyjaciółką i odwiedzić rodzinkę, bo przecież w tym roku nie spędzę z nimi świąt. Stolicę znam w miarę dobrze, bo bywam tam często, także 'zwiedzanie’ ograniczyło się do wizyty w „Koperniku”. Ale potem przyszedł czas na zupełnie mi nieznany wschód Polski i przekraczanie granicy z jakże egzotyczną Ukrainą :)

Centrum nauki Kopernik zostało otwarte rok temu. Sam pomysł jest super, gorzej z wykonaniem. Chyba nie przesadzę pisząc, że 1/4 eksponatów już jest zepsuta i wyłączona z użytku. I to często te najciekawsze… Mimo tego zabawa niezła – zamykając się w bańce mydlanej czy po prostu zgłębiając zasady działania różnych sprzętów można poczuć się o te kilkanaście lat młodziej. Przydałyby się jeszcze tylko wielkie słuchawki tłumiące wrzaski licznych tam dzieciaków ;)

Ostatnio tak zachwalałam polskie koleje, ale chyba przedwcześnie. Tym razem zaskoczyły mnie w mniej przyjemny sposób. Pani konduktor zapewniała mnie, że pociąg, na który miałam się przesiąść w Lublinie, zaczeka na mnie nawet jeśli ten, którym jadę się opóźni. Oczywiście nie zaczekał, a następny był za 3 godziny. Cała załoga konduktorska wprawdzie przejęła się moim losem, ale radzili mi przesiąść się w autobus. Tłumaczyli, że pociąg nie zaczekał tych kilku minut, bo się nie opłacało – przesiadały się tylko 2 osoby… Nie dałam się tak zbyć, bo z jakiej paki mam dopłacać za kolejny bilet, skoro wina jest po ich stronie. W końcu miły pan konduktor kazał mi podjechać kilka stacji innym pociągiem do miejscowości, w której zostawił swój samochód. Stamtąd podwiózł mnie kilkadziesiąt km (prawie) do celu. Po drodze zapoznałam jeszcze staruszkę, która, jak powiedziałam jej, że kolejny odcinek trasy pokonam z konduktorem, chciała koniecznie zatrzymać mnie na noc u siebie i wsadzić w pociąg następnego dnia, bo to przecież takie niebezpieczne podróżować z kimś obcym! Nie mówiłam jej już dokąd jadę dalej ;) Gościnny ten wschód!

Już na miejscu pani z pociesznym akcentem podpowiedziała mi, w jaki aWtobus wsJąść (aaa! tu naprawdę tak mówią! :D) i tym sposobem z dwu- (zamiast cztero-) godzinnym opóźnieniem dotarłam do „miasta idealnego”. Następnego dnia rano (baaaardzo rano) couchsurferka, która mnie do siebie przygarnęła, wyjeżdzała wcześnie i musiałam wstać ok. 5. Jeśli zastanawialibyście się kiedyś, co można robić o tej nieludzkiej porze w Zamościu to polecam Rotundę – to dawna budowla obronna, w której w czasie wojny Niemcy urządzili sobie obóz i miejsce egzekucji. Oficjalnie muzeum otwierają „dopiero” o 7 rano, ale wcześniej spokojnie można wejść na teren cmentarzyska, gdzie obok krzyży na grobach są też gwiazdy żydowskie i radzieckie. Niektóre imiona/nazwiska urywają się po kilku literach – nie wiadomo czy s.p. Mar… był Markiem czy Marcinem. Na murach jedna obok drugiej dziury od pocisków. To miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

Rotunda_Zamosc
oryginalna brama niemieckiego obozu

Na Rynku byłam o 7 rano. Puściutko, idealna pora na zdjęcia. O 8 nadciągnęło już kilka zagranicznych wycieczek i zrobiło się tłoczno.

Rynek_Zamosc
Rynek w Zamościu o 8 rano
kamieniczki_Zamosc
Kamieniczki ormiańskie na Rynku

Roztocze reklamuje się jako najcieplejszy region Polski, jednak tego dnia był to chyba raczej polski biegun zimna. Łażenie przez parę godzin w tych warunkach z 12 kg plecakiem dało mi w kość. Informację turystyczną, gdzie go później zostawiłam, otwierali dopiero o 8.

StareMiasto_Zamosc
Stare Miasto w Zamościu

Poszwendawszy się przez kilka godzin po starym mieście i fortyfikacjach dookoła niego, wymieniam resztę złotówek na hrywny i jadę do Tomaszowa Lubelskiego, gdzie pewnym krokiem uderzam na autobus prosto do Lwowa. Miały być 3 różne o tej porze. Szybko okazuje się, że dotarcie na Ukrainę autobusem to nie taka prosta sprawa. Pierwszy nie przyjechał wcale – podobno normalka. Kiedy drugi też się nie pojawił, pani w informacji mówi: „a tam, pani! ja nJe wJem. To Łukraiński przewoźnjik. Jidzje pani zapyta do dyżurnego ruchu, może on widzjał jak awtobus odjeżdżał”. Faktycznie, dyżurny autobus widział. Pytam „jak to? stałam na peronie przez prawie godzinę, obserwowałam każdy autobus i mogłam NIE WIDZIEĆ, że on tam był?”. Na to facet: „widzi pani, to te ukraińskie cholery. Może jakby kierowcę za rękę zaciągnąć to by podjechał na ten peron, co trzeba. A stał tam gdzieś z boku”. No nic, każą mi wsiąść w inny busik, który akurat przypadkiem (bo w rozkładzie go nie ma) stoi obok. Po drodze mam się przesiąść w inny. Cena mocno zawyżona jak na tak krótki odcinek – 10 zł, ale do Tomaszowa udało mi się dotrzeć za darmo, a jestem już zmęczona i nie chce mi się kłócić z ukraińskim kierowcą. Ciężko znaleźć miejsce, bo wszystkie wolne załadowane są proszkami do prania, mąką i mnóstwem innych zakupów – są żyrandole, stoliki i inne meble, a nawet owoce i worek cebuli. Babuszki wiozą to, co lata temu do nas przywoziło się z Niemiec.

Pytam, o której odjazd. „Nie wiadomo, Oksany jeszcze nie ma.” – słyszę. Po jakichś 15 minutach pojawia się obładowana siatami zziajana Oksana i jedziemy :)

Myślałam, że to gadanie o kilku godzinach spędzonych na wschodniej granicy to już tylko legendy. Przesiadłam się tam w inny autobus, który jechał już bezpośrednio do Lwowa i stał na samym początku kolejki. Może to ten, który nie zatrzymał mi się wcześniej na dworcu… Wszystkie inne autobusy przejechały przez granicę błyskawicznie, nasz stał ponad 3 godziny. Pół w kolejce, a 2,5 w tajemniczej strefie tax free, gdzie inne nie zatrzymywały się w ogóle. Polscy celnicy rozkręcili podwozie i przetrzepywali co większe bagaże. Przyczepili się do kobity, która wiozła nowe części do Audi Q7. Nie mam pojęcia, co to za auto, ale chyba jakieś wypasione, bo za nic nie chcieli uwierzyć babuszce, że takim jeździ. Zabrali ją do jakiejś budy, a kierowca i kilka innych osób polecieli za nią. Reszta przeklinała celników, bo przez tę babkę nie chcieli oddać kilku innych paszportów i musieliśmy czekać. Dziwnie czułam się jako jedyna Polka na pokładzie. Po jakiejś godzinie część wróciła i zaczęli siarczyście kląć na babkę. W końcu wrócił i kierowca, a za nim leciała owa baba z płaczem. Ten, wkurzony, zatrzasnął jej drzwi przed nosem i odjechał prawie z piskiem opon. Oświadczył wszystkim, że nigdy więcej „babiszcza głupiego” nie zabierze. Miało już być z górki, ale zatrzymaliśmy się jeszcze u ukraińskich celników. Wzięli paszporty i wyszli, a po dłuższej chwili jeden wrócił do autobusu, krzycząc moje nazwisko. Oczami wyobraźni widziałam już siebie na miejscu tego „babiszcza”. Przestraszyłam się, że coś im nie pasuje, zaraz mnie zawrócą i nie polecę do Tajlandii, ale okazało się, że jako jedyna Polka w tym cyrku na kółkach na dodatek jadę na Ukrainę po raz pierwszy i chcieli się dowiedzieć po co. Ufff, pieczątka wbita :)

No i jestem juz we Lwowie :)

Skomentuj TravelingRockhopper Maja Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

13 Comments
  • Maciek Szarski
    12 listopada, 2015

    bardzo miło ze strony pana konduktora :)

    • Emi w drodze
      13 listopada, 2015

      W ogóle mam wrażenie, że na tym „zaściankowym” wschodzie Polski ludzie są milsi :)

  • Marta Gawrychowska
    12 listopada, 2015

    Azja jeszcze przede mną!

  • TravelingRockhopper Maja
    12 listopada, 2015

    Super wspomnienia!

    • Emi w drodze
      12 listopada, 2015

      oj tak! :D Tylko…to zimno chętnie bym z pamięci usunęła ;)

  • Rusz w Podróż
    11 listopada, 2015

    7 grudnia również miną dokładnie 4 lata od mojej pierwszej podróży do Azji. Mijałyśmy się zresztą wtedy w Tajlandii :) W tym roku z kolei pierwszy raz wyruszę daleko na południe – do Afryki. I w sumie niepewność egzotyki mogę porównać do tego pierwszego razu w Azji :)

    • Emi w drodze
      12 listopada, 2015

      No tak, nawet miałyśmy się tam spotkać, tylko się nie udało! Ja wybierając się do Afryki też miałabym chyba podobne odczucia..:)

  • OkiemMaleny
    11 listopada, 2015

    Ty wyruszyłaś dokładnie 4 lata temu, a ja wróciłam dokładnie rok temu z pierwszej wycieczki do Azji :)

    • Emi w drodze
      12 listopada, 2015

      Jakby spisać daty wszystkich takich powrotów i wyjazdów to miałabym rocznice chyba co miesiąc :D

  • Domi
    14 listopada, 2011

    No a na lazurowe to już się nie chciało przyjechać pożegnać… :(
    Kochana jakbyś powiedziała że do Tomaszowa jedziesz to bym cię do mojej rodzinki podesłała, ta już by cię przeprawiła przez granicę jak należy :D

    • emiwdrodze
      15 listopada, 2011

      jak ja sama nie wiedzialam, ze tam bede :P nocowalam w Zamosciu i nie bylo juz czasu, zeby o Leczna zahaczyc..
      a na Lazurowym przeciez dopiero co bylam :)

  • Agata G.
    11 listopada, 2011

    „nie wiem, Oksany jeszcze nie ma” hahahahaha rozwaliło mnie to :D Fajne przygody już na samym początku!