Po odespaniu jet-laga u koleżanki w Colombo udałam się na północ wyspy, gdzie dopiero trzy lata temu skończyła się najdłuższa w historii Azji wojna i ludzie najwyraźniej wciąż boją się tu przyjeżdżać – zagranicznych turystów spotkałam tu zaledwie kilku. Teraz, już pod koniec objazdówki po wyspie, właśnie pobyt na północy wspominam najlepiej. Ludzie cieszą się na nasz widok, wybałuszają oczy, machają do nas, kiedy idziemy wiejską drogą, wołają całą rodzinę, żeby ta też zobaczyła, jakich mają gości. I są to bez wyjątku serdeczne pozdrowienia. Często są onieśmieleni i jak próbujemy zagadać, chowają się do domów, z zaciekawieniem wystawiając tylko głowy zza framugi drzwi.
Tu nikt nie próbował nas oszukać, wręcz na odwrót – bywało, że zaskoczeni tym, że odwiedzają ich obcokrajowcy, zagadywali nas, częstowali na bazarze owocami, nie chcąc przyjąć za to pieniędzy, mimo, że bieda aż piszczy.
W Internecie nie znalazłam po polsku żadnej wzmianki o Kilinochchi nowszej niż wiadomości o upadku Tamilskich Tygrysów z 2009 r. Właśnie w tym miasteczku mieściła się główna siedziba rebeliantów.
Z inną koleżanką, która wylądowała na Sri Lance dzień wcześniej i Vajirą – couchsurferem, u którego się zatrzymała w Colombo, wyruszyliśmy na północ pociągiem nocnym. Po drodze spotkaliśmy jeszcze podróżującego samotnie Marokańczyka. Samo spotkanie z Ewą to był zbieg okoliczności – niezależnie od siebie kupiłyśmy bilety na prawie ten sam termin, planując wycieczkę w pojedynkę. Skoro już się tak stało, po Sri Lance podróżujemy razem.
Hoteli w Kilinochchi nie ma. Zatrzymujemy się u dwójki starszych ludzi, którzy są przybranymi rodzicami Vajiry. Pochodzi on z Colombo, ale jeszcze, kiedy trwała wojna, przekroczył granicę i przedostał się na północ kraju, nie wiedzieć po co, bo przecież była to ekspedycja ekstremalnie niebezpieczna. Większość ludzi uciekała w odwrotną stronę, z opanowanej wojną północy na spokojne południe. Ale cóż, na couchsurfingu spotyka się różnych dziwaków.
VJ stracił rodziców wcześnie i napotkani tu Amma i Atta (czyli mama i tata) stali się jego drugą rodziną. Małżeństwo o tyle ciekawe, że on jest Tamilem, a ona Syngaleską. Większość ludzi zamieszkujących północ kraju to Tamilowie. A ich na Sri Lance mało kto lubi, bo to właśnie ci przybyli z południowych Indii ludzie zapoczątkowali na wyspie wojnę, domagając się m.in. uznania języka tamilskiego za jeden z oficjalnych języków kraju.
Ciężką ma Sri Lanka historię. Najpierw kolonizacja przez Portugalczyków, potem Holendrów i Anglików. W 1948 r. odzyskali niepodległość, ale krótko potem rozpoczęła się wojna domowa. Wszystko zaczęło się od herbaty, a właściwie od Tamilów wywodzących się z Indii, którzy po prostu przyszli sobie tu Mostem Adama, kiedy jeszcze Sri Lanka była częścią subkontynentu, a nie wyspą, a potem przyjechali do pracy przy plantacjach kawy, a kiedy te zniszczyła zaraza – herbaty. W latach 50. pani premier Sri Lanki odesłała do domu 500 tys. Tamilów, ale zostało ich jeszcze na wyspie sporo.
Ci, którzy zostali, zaczęli domagać się coraz większych praw. Pod koniec lat 70. stworzyli organizację LTTE- Liberation Tigers of Tamil Eelam, czyli Tamilskie Tygrysy. Rozpoczęły się ataki terrorystyczne i w końcu wojna domowa. Tamilowie niezaangażowani w walki uciekali do Indii, ale Indie też nie bardzo chciały przyjąć ich z powrotem.
W 2001 r. bomby wybuchły na międzynarodowym lotnisku pod Colombo, niszcząc połowę samolotów. Krótko potem nastąpił rozejm, ale nie na długo – Tygrysy znów zaatakowały. Największy zamach terrorystyczny miał miejsce w 2006 r. W maju 2009 r. najdłuższa azjatycka wojna dobiegła końca. Język tamilski jest teraz jednym z urzędowych języków Sri Lanki.
Na dodatek jeszcze tsunami w dniu Bożego Narodzenia 2004 r., w którym zginęło jakieś 30 tysięcy Lankijczyków (to akurat dotknęło wschód i południe wyspy).
Tamilów na północy jest wciąż dużo, tym bardziej warto zwracać uwagę, żeby mówić do nich po tamilsku, a nie syngalesku, jeśli już uczymy się lokalnego języka, np. 'dziękuję’ w tamil to 'nandri’, a po syngalesku 'istuti’.
Tamilowie stanowią ok. 18% ludności wyspy, w większości to hinduiści. Syngalezi z kolei są buddystami. Jest też sporo katolików – nawróconych przez Portugalczyków, oraz Muzułmanów, którzy przypływali tu z Półwyspu Arabskiego handlować i w końcu osiedli na Sri Lance.
Amma i Atta z Kilinochchi stracili podczas wojny wszystko – ich trzy domy zostały zrównane z ziemią przez bomby. Opowiadają (z pomocą tłumacza oczywiście), jak biegali z jednego końca działki na drugi i z powrotem, uciekając przed bombami. Teraz mieszkają w prowizorycznej chatce, a VJ pomaga im finansowo. Mogliby wprawdzie odbudować dom, ale wtedy straciliby szansę na odszkodowanie od rządu, na które wciąż czekają. Dopiero miesiąc temu podłączono im prąd. Tym bardziej zdziwiło mnie, kiedy idąc przez wioskę usyszałam melodię „Dla Elizy”. Początkowo zastanawiałam się, czy to nie jakiś ptak czasem, ale potem się okazało, że to muzyczka z wózka sprzedawcy lodów, który jeździ od domu do domu :)
A tak wygląda mieszkanie Amy i Aty:
Uprawiają warzywa i owoce, które potem sprzedają na pobliskim targu. Ich nowa działka została wprawdzie odminowana, ale co jakis czas znajdują jeszcze pojedyncze zabłąkane okazy:
Śpimy pod drzewem mango :) Kiedy rano się budzę, ledwo mogę otworzyć jedno oko, całe jest spuchnięte. Amma ogląda je dokładnie i stwierdza, że ugryzła mnie mrówka, ale mówi, że „no problem”. Przeraża mnie tylko trochę, że po tym odprawia nade mną jakieś modły, ale zapewnia, że akurat ta mrówa nie jest bardzo jadowita i faktycznie po kilku godzinach nie ma po opuchliźnie śladu.
Po dwóch dniach ruszamy dalej na północ, do Jaffny. Droga wiedzie przez wąski przesmyk – tzw. Elephant Pass (Przełęcz Słoniowa). W czasie wojny był to strategiczny teren. Krajobrazy są piękne – palmy, bananowce i dużo wody. Są nawet wyznaczone ścieżki spacerowe, ale po obu stronach drogi ciągną się aż po horyzont pola minowe. Widzimy kilka ekip pracujących przy rozminowywaniu terenu, a na niektórych kawałkach wciąż oznaczonych jako zaminowane pasą się krowy.
(fotki oznaczone „*” pochodzą od Ewy)
Wszedzie via Facebook
15 marca, 2015Ale narobiłaś smaka na tą opowieść z dziczy, czekam! :D
Iwona Smolka via Facebook
14 marca, 2015szczęśliwe, uśmiechnięte dzieci :) :) :)
Emiwdrodze
20 marca, 2015Bo bez ajfonów, gier komputerowych i makdonaldów ;)
luki
3 lutego, 2014Super jest Twój blog, właśnie czegoś takiego szukałem. Mam nadzieję, że nie będziesz robić problemów z tego powodu, że dodam Cię do mojej listy blogów, na których się wzoruję. Czekam na następne, ciekawe wpisy, pozdrawiam
Emiwdrodze
3 lutego, 2014a co to za lista, luki? pamiętaj, że możesz też być na bieżąco zapisując się do newslettera, subskrybując rss albo przez facebooka. Dzięki, pozdrawiam również :)
Berkut
28 stycznia, 2014Ciekawy wpis, podobnie zresztą jak i sam blog. Dodaję go do mojego agregatora najlepszych polskich blogów o podróżach – http://najlepszeblogipodroznicze.blogspot.com/. Trzymaj poziom!
Emiwdrodze
29 stycznia, 2014dzięki, kolejny agregat blogów- już ciężko za nimi nadążyć ;)
Fani z Koszalina
27 lutego, 2013My też dziękujemy za piękną pocztówkę i miłe pozdrowienia, czekamy na cd. :-)
Skubanek
27 lutego, 2013Ciociu Emilko…cudownie opisujesz…razem z mamą czytałem i ogladałem zdjęcia..bardzo Ci dziękuję za cudownie piękną widokówkę;)
Twój Kubuś z Marzycielskiej Poczty!
emiwdrodze
28 lutego, 2013cieszę się, że tak szybko doszła :)
Domi
23 lutego, 2013Ale fajnie się czyta o Twoich przygodach!
Czekam na ciąg dalszy ;)