Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

To miał być raj…

…ale jakoś nie doczytaliśmy, że listopad jest najgorszym miesiącem na wybranie się na wyspy po wschodniej części Półwyspu Malajskiego. Wieje, pada, fale są wielkie i nie przypomina to zbytnio pocztówkowych plaż, mimo, że te najładniejsze zdjęcia pochodzą wlaśnie stąd – z Koh Samui. Wg mnie wyspa jest mocno przereklamowana…Drogo tu i tłoczno, a plaże brudne (jedynie Lamai Beach robi wrażenie). Mimo, że pogoda nie dopisuje (i mimo używania kremu z filtrem SPF40!), już po jednym dniu wyglądam jak kurczak z rożna ;)

najwieksza „atrakcja” Koh Samui- skała Grandfather Rock. Obok jest tez Grandmother Rock i tlumy ludzi z wywalonymi na wierzch jezykami albo innymi pozami do fotki

Po wyspie poruszamy sie na pace polciezarowek- to najtanszy sposob przemieszczania sie, choc tani wcale nie jest. Trzeba ciagle targować sie o cene, bo kierowcy zawsze podaja na poczatku jakies kosmiczne kwoty. Kiedy idziemy ulica (teraz w sporej, 6osobowej grupie), kazdy przejezdzajacy song-thaew (tak sie te autka nazywaja) albo taxi trabi i zwalnia. Irytujace jest to, kiedy akurat go nie potrzebujemy. Ktoregos razu zatrzymuje sie jeden z nich, calkiem zaladowany dzieciakami w mundurkach- wracaja ze szkoly. Od razu zakladamy, ze nie zmiescimy sie na pake wraz z 6 plecakami. Kierowca jednak wywala dzieciaki, kaze nam ladowac sie do srodka, a biedne dzieci stoja na zderzaku, trzymajac sie od niechcenia jedna reka. Nie jedziemy przez to wcale wolniej, a dla nich nie wydaje sie to byc niczym nowym. (Pozniej nasi chlopcy tez tak jada, ale przezywaja to troszke mocniej :P). W ogole jazda tutejszymi srodkami transportu to spora dawka strachu, ale i smiechu.

dzieciaki musialy ustapic miejsca turystom…:/

Niedziela – rowno tydzien od mojego przylotu do Tajlandii. Docieramy w nieziemskie miejsce- na wysepke Ko Phangan. Slynie ona z ogromnych imprez na plazy- zwanych Full Moon party. Raz w miesiacu-przy pelni ksiezyca-na plazy w Hat Rin bawi sie od 3 do 20 tysiecy ludzi! Na szczescie my jedziemy w inna, spokojniejsza czesc wyspy. Dotarcie tam bylo dla mnie koszmarem (strasznie gorzysty teren+brak asfaltu na drogach=choroba lokomocyjna), ale po paru godzinach dochodze do siebie i stwierdzam, ze to jest wlasnie raj. Plaza, morze, palmy. Slonca niewiele, ale bywa. Pare razy dziennie ulewa. Moja pierwsza kapiel w Zatoce Tajlandzkiej zaliczona, wreszcie! :)

wiatrak (albo system odganiania much?) na bazarku- trzy miotelki krecace sie z „zawrotna” predkoscia :))

W grupie jezdzi sie ciezko- wybor miejsca do spania czy jedzenia trwa dlugo, bo kazdy ma inne oczekiwania. Po pierwszych 3 nocach w dobrych, ale i drogich hotelach postanawiamy sie z Pawlem troche odlaczyc od pozostalych i bierzemy tanszy bungalow z wiatraczkiem zamiast klimatyzacji (co w zupelnosci wystarcza i przynajmniej nie boli nas pozniej gardlo jak reszte).

Osrodek, w ktorym nocujemy za cale 20zl/os to moje idealne wyobrazenie o wakacjach. Drewniane chatki w pieknym ogrodzie przy samej plazy, obok hamak, hustawka zawieszona na palmie i lezaki. I święty spokój. Prawie zadnych gosci oprocz nas – w koncu to low season :)

Leze na plazy i dopiero po chwili uswiadamiam sobie, ze dokladnie nad moja glowa jest palma kokosowa- ups, podobno tysiace osob rocznie ginie w ten sposob.

uwaga!
znalezione przy plazy :) wybiera sie ktos?

Oprocz plazowania nie ma tu zbyt wielu atrakcji, wybieramy sie jedynie nad wodospad, ktorych na tej malutkiej wysepce jest 10. Po drodze znajduje kokosa i taszcze go ze soba – chlopaki maja zabawe na kilkadziesiat minut, jego rozbicie.

Wieczorem przychodzi odplyw i plaza robi sie o wieeeeeele szersza :) Drinkujemy nad woda. Dookola naszego osrodka jest zupelnie ciemno – tylko park narodowy z gesta dzungla, swiatel brak i widac bardzo duzo gwiazd.

Komary tna niemilosiernie. Podobno, bo mnie w miare oszczedzaja (a zawsze to ja bylam najbardziej pociachana). Koledze nie pomaga nawet spray z 20% srodka DEET (kupiony tu z latwoscia bardzo tanio).

Wszedzie kreca sie upierdliwe psy-zebraki. Kiedy idziemy na jedzenie, przyczepiaja sie do nas i towarzysza przez cala droga.

normalny widok na plazy

Rano ciesze sie na sniadanko zakupione dzien wczesniej, a tam..mrowki. Sa tez w kosmetyczce, plecaku i nie mam pojecia jak szczelnie trzebaby bylo zapakowac bagaze, zeby ich uniknac.

Jest tak wilgotno, ze nic nie schnie, a papier w ksiazce prawie sie rozpuszcza.

Wydaje sie, ze to taka totalna dzicz, ale kawalek dalej w centrum wioski (5 minut drogi plaza :P) jest kilka kafejek internetowych, knajpy, sklepy z ciuchami i biura podrozy. Prawie wszystko zamkniete, bo to przeciez low season. Wioska wyglada na wymarla. Nie rozumiem tego braku tyrystow, bo przeciez jest juz i slonce, i plaza- pogoda lepsza niz nad polskim morzem w srodku lata, no ale dla nas to tylko lepiej :)

Jest tez i niemiecka restauracja- jakby ktos mial ochote na sznycla.

W kafejce internetowej Pawel pyta, czy moze zgrac zdjecia na komputer, na co babeczka z szerokim usmiechem odpowiada „you can try, but electricity short”. Myslimy, ze chodzi jej o to, ze kabelek krotki, wiec P. mowi, ze to nie problem i po chwili wydziera sie glosno. Okazuje sie, ze kobitka miala na mysli jednak „electricity SHOCK” i przez reszte dnia slucham narzekan na sparalizowana reke kolegi :/

el fotografo w akcji

P. ma tego dnia jeszcze jedna przygode – z papryczkami. Na ogol przy zamawianiu jedzenia w knajpie pytamy, czy to bardzo ostre. Tym razem nazwa absolutnie na to nie wskazywala, wiec zlekcewazylismy to. Po sprobowaniu P. w ciagu kilku sekund zrobil sie caly czerwony i blyskawicznie wypil wszystko, co stalo na stole, a troche tego bylo, po czym pognal w kierunku lazienki.

Jak wiec widzicie – ciezkie jest zycie na wyspie…;)

tak to mniej wiecej wyglada..szalu ni ma :P
sie hustam!
na poczatku myslelismy, ze to jakis lokalny alko… mozna wypozyczyc skuter, a benzyne do niego dostanie sie doslownie wszedzie
biedne sloniki w niewoli – Koh Samui

Po wiecej (lepszych) fotek odsylam do flickr’a kolegi, z ktorym jeszcze przez 2tygodnie bede podrozowac.

A Bangkok uzupelnie innym razem, jak juz dotre w miejsce na tyle cywilizowane, że bedzie porzadny dostep do Internetu.

Skomentuj Marta Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 Comments
  • Marta
    1 grudnia, 2011

    podejrzewam ,że jakby w PL była TAKA woda,TAKIE plaże to nawet te kąpiące się psy by nikomu nie przeszkadzały , na co potrafimy tak narzekać przecież.
    echhh piękne to wszystko :) Chciałoby się teraz tam być tym bardziej,że tu już pogoda nie należy do najlepszych :/

  • emiwdrodze
    29 listopada, 2011

    Dzieki Rybko:) ja musze sie w koncu za waszego bloga zabrac!

  • Marta
    28 listopada, 2011

    uwielbiam!!!! Uwielbiam Cię czytać kobieto!!!!!Pisz,pisz i jeszcze raz pisz i tak samo dodawaj zdjęcia.Czyta się to wszystko sto razy lepiej niż jakiś przewodnik i te szczegóły o psach,owadach,wilgotności,dla mnie bomba!!! Trzymaj się tam kobitko na krańcu świata…będę czekać na dalszy ciąg :)