Moje pierwsze wrażenia z Ukrainy są jak najbardziej pozytywne. We Lwowie trafiłam na świetnego hosta, który, oprócz tego, że projektuje meble kuchenne dla Siemensa, to jeszcze dobrze mówi po polsku, co wcale nie jest tu tak częste, jak myślałam.
Młodzi ludzie wolą przejść na angielski jak zaczynam mówić po polsku. Największym do tej pory problemem jest moja nieznajomość cyrylicy. Czuję się jak dziecko, kiedy idę ulica i nie potrafię rozróżnić sklepu od banku. Ale pilnie uczę się alfabetu i za kilka dni powinno być ok!
Starówki polskie miasta mogą Lwowi pozazdrościć – jest przepiękna. Dużo się remontuje, tak jak u nas – szaleństwo przed Euro.
Przedmieścia to już co innego. Vlodko – mój host – mieszka na takim osiedlu jak Rataje, tylko z 10 razy większym. Bloki niby stare i nieodnowione, ale mają taki bajer jak drzwi do domofonu na magnes :)
Miasto zwiedzam na wlasna reke, bo Vlodko pracuje. Rano wsiadamy razem w marszrutke i jedziemy do centrum. Tam kazdy idzie w swoja strone. Niesamowite jak dziala system platnosci w tych busikach. Nie ma czegos takiego jak bilet, przy wejsciu kazdy rzuca kierowcy banknocik – 2 UAH (ok. 80 groszy). Ci, co wsiadaja tylnym wejsciem, podaja pieniadze do przodu, a za chwile wraca do nich reszta. Przystanki wprawdzie sa, ale jak ktos machnie reka 10 m dalej, kierowca znow sie zatrzymuje.
Ulice w centrum sa w wiekszosci brukowane, co wyglada przeslicznie, gorzej z jazda marszrutka po czyms takim, szczegolnie jak ktos ma chorobe lokomocyjna ;)
Po Starym Miescie wybralam sie na Cmentarz Lyczakowski. Tam udalo mi sie podczepic do polskiej grupy i chwile polazic z przewodnikiem.
Wieczorem Vlodko zabral mnie do pubu z muzyka na zywo – przy operze, gdzie podobno pod ziemia plynie rzeczka. Zamowilismy zupe piwno-serowa (on tez byl tym zdziwiony, wiec to nic typowo ukrainskiego) i pierogi z lososiem. A po drodze do domu kupilismy jeszcze piwo w plastikowej butelce nalewane na litry. We Lwowie nie sprzedaja alkoholu w sklepach po godz. 22.
Drugiego dnia wybieram sie na wzgorze zamkowe z widokiem na miasto. Spotykam grupke Polakow, ktorzy chwala sie, ze znalezli bardzo tani nocleg – 50 zl. Niech zyje couchsurfing!:)
Wladowuje sie w male klopoty, bo chcac skrocic sobie droge z zamku do ciekawie sie zapowiadajacego parku ze skansenem, przelaze przez jakies laki, pola, lasy. I jest tez sobie bagno. W nocy byl mroz i grunt jest twardy, ale nagle zapada mi sie pod nogami i laduje w blocie po kostki. Dobrze, ze w pore lapie sie galezi, bo czuje, ze blotko bylo sporo glebsze. W przemoczonych butach i spodniach decyduje sie zrezygnowac z parku i jechac do domu hosta sie przebrac. Niestety nie moge sie z nim skontaktowac, zeby wziac klucze wczesniej, bo moj telefon cos szwankuje. Taka zablocona szwendam sie jeszcze kilka godzin po miescie – wchodze na wzgorze z cytadela w centrum miasta, ogladam piekny palac Potockich i takie tam ;) Nie chce pokazywac sie taka brudna w zadnej knajpie, wiec ide do sklepu i przez 5 minut rozszyfrowuje literki przy polce z pieczywem (ciagle nosze przy sobie sciage z cyrylicy :P). Wybieram bulke z kapusta i druga o jakze pieknej nazwie – z jajcem :)
Mam wrazenie, ze tylko mi sie przytrafiaja takie glupie akcje, ale moj host opowiada, jak goscil kiedys chlopaka, ktory wpadl do kanalizacji. Nie wiem, jak to zrobil, ale sa lepsi ode mnie, pocieszajace ;)
Wieczorem spotykamy sie z innymi couchsurferami. Vadim – Ukrainiec – tez bardzo dobrze zna polski. Zali mi sie, ze Ukrainki nie potrafia sie ubrac i pyta, jak powiedziec im to po polsku. Przez reszte wieczoru powtarza z radoscia: „ale jestes beznadziejnie ubrana” :) Vadim planuje jechac zima na narty do Zakopanego, co mu odradzam. Lepiej, zeby trafil gdzies indziej… Obaj z Vladko mowia, ze my tam w Polszy mamy takie dobre warunki do jazdy na nartach, nie to co oni- fajnie cos takiego slyszec :)
Jest tez Robbie z Kanady i Scott z Australii. Scott slyszac o moich planach mowi, zebym sie nastawila, ze spotkam w Azji duzo jego pustych rodakow. No tak, Amerykanow i Anglikow tez. Przeciez glupi ludzie sa w kazdym kraju…
Gdy pozniej wychodzimy z pubu na ulice, pada snieg. Pierwszy w zyciu Scotta. Moj pierwszy w tym sezonie i mam nadzieje, ze ostatni :) Pada bardzo slabo i mowie: „eee tam, to nie snieg”, na co Scott: „naprawde to nie jest snieg?”.
A Robbie chyba spotkal duzo pustych ludzi w swoim zyciu, bo nie moze sie nadziwic, jak duzo wiem o jego kraju. A ja mowie tylko: hokej, inne sporty zimowe, klon, parki narodowe i wymieniam nazwy paru jezior. „Interesni ludzie”- podsumowuje Vlodko :)
W niedziele rano jade do Zaleszczyk – malego miasteczka, z ktorego pochodzi moj dziadek. Chcę zobaczyc choc troche ukrainskiej prowincji. Autobus odjezdza punktualnie, co wiecej na dworcu sa wyswietlacze pokazujace ilosc wolnych miejsc w kazdym z autobusow – widzieliscie cos takiego w Polszy? :) Kreci sie sporo Polakow – to koniec naszego dlugiego weekendu. Denerwuja sie, bo nie przyjechal ich autobus do Lublina – skad ja to znam… Doradzam im, jak dojechac z przesiadka.
Przy wejsciu do autobusu nikt nie sprawdza nawet, czy mam bilet. Kierowca uszczesliwia nas skocznym disco ukraino, zamiennie z italiano. Mp3 to zbawienie w takich chwilach.
Obok mnie siada dziewczyna na oko troche mlodsza ode mnie. Bardzo ladna. Wyciagam rozne gazetki i ulotki, jakie zgarnialam we Lwowie, zeby uczyc sie cyrylicy i moja sciage z alfabetem i zaczynam je studiowac. Dziewczyna mi sie przyglada, a za chwile zaczyna szlochac. Czytam powoli, co tylko mi w rece wpadnie – sklad soku i opakowanie po wafelku, a ona zalewa się łzami. Dziwnie mi się robi, bo to ewidentnie przeze mnie. Jak tylko zwalnia sie inne miejsce, ona sie przesiada. Chcialabym wtedy umiec czytac w jej myslach i żałuję, że do niej nie zagadałam.
Śledzę wszystkie napisy po drodze – jaka to frajda, jak udaje sie rozszyfrowac te hieroglify i tajemnicze Продукты okazuja sie byc produktami, czyli sklepem spozywczym. Z pismem drukowanym juz sobie radze, gorzej, jak dorzuca jakas dziwna czcionke z ozdobnikami, wtedy znow to czarna magia. Pokonujemy 250 km w „jedyne” 7 godzin – to chyba wystarczajacy komentarz do stanu tutejszych drog? Od granicy do Lwowa bylo super, ale tu… Polskie drogi sa naprawde swietne!
(teraz jestem juz w Kamiencu Podolskim i zaraz wyjezdzam do Kijowa, ale juz nie zdaze napisac wiecej)
Magda
2 lutego, 2015Dla mnie również cyrylica była utrapieniem. Pamiętam bezsilność przy próbach rozszyfrowania rozkładu jazdy…
Emiwdrodze
3 lutego, 2015Jak już się nauczyłam podstaw to rozszyfrowanie literek sprawiało mi mega frajdę! :)
TheGirl
14 kwietnia, 2013Caly czas sie zastanawiam o co moglo chodzic tej dziewczynie.. Niemniej jednak niedawno znalazlam Twojego bloga i musze wszystko nadrobic czytajac od poczatku podrozy :)
emiwdrodze
22 kwietnia, 2013widzisz, specjalnie teraz nie wrzucam nic nowego, żebyś mogła nadążyć ;) Pozdrawiam i udanego czytania!
DS
15 listopada, 2011Witaj,
gdybyś zabrała na wyprawę tatę lub mamę, to miałabyś naukę cyrylicy z głowy; oni jeszcze znają j. rosyjski, tak jak inni z tych roczników; uczyliśmy się j. rosyjskiego w szkole podstawowej (przez 5 lat), średniej (4 lub 5 lat) i 2 lata lektoratu m. in. j. ros. na studiach; sumując te lata mamy ich sporą liczbę.
I jeszcze wspomnienie z Wersalu (sprzed chyba 10. lat) dot. opłaty za przejazd autobusem: wsiadający z biletem okazywali go innym w autobusie i dopiero kasowali w automacie, pozostali kupowali bilet u kierowcy. Ludzie wchodzą tam do autobusu przednimi drzwiami, a wychodzą tylnymi, ale jeśli zdarzył się ktoś wchodzący odwrotnie, bez biletu, to też podawał pieniądze do przodu i w odpowiedzi otrzymywał bilet i resztę.
Pozdrawiam, DS.