…i pewnie dlatego wciąż jest zachmurzone i siąpi deszcz. Mowa o Halong Bay, która reklamuje się jako jeden z nowych 7 cudów świata, choć na żadnej z takich list jej nie znalazłam.
Ale zanim tam dotarłam, zatrzymaliśmy się jeszcze z Młodym w Hue- tylko na jeden dzień, zachwyceni jego opisem w przewodniku. Na miejscu okazalo sie, ze praktycznie nie ma co ogladac, a poza tym zrobilo sie juz zimno i mzawka nie ustepowala.
Do Purpurowego Zakazanego Miasta, ktore jest w sumie jedyna atrakcja Hue, wybralismy sie na godzine przed zamknieciem, kiedy wiekszosc wycieczek juz je opuszczala. Dzieki temu lazilismy sobie opustoszalymi uliczkami w spokoju :)
Jeszcze tylko krotka wizyta na bazarku na lunch:
I juz w dalsza droge do:
Decydujemy sie na podroz pociagiem, bo czeka nas kilkanascie godzin jazdy, a to wygodniejsze niz te przeklete sypialne autobusy. Poza tym, mimo, ze pociagi sa drozsze nawet niz te turystyczne autobusy, chcemy zobaczyc, jak wygladaja. Kupienie biletu okazuje sie trudniejsze, niz sie spodziewalismy..Na jeden pociag nie chca nam sprzedac biletu, „bo nie”, o innym mowia, ze odwolany. Nie poddajemy sie i kupujemy na jedyny dla nas dostepny, wyruszajacy niestety w srodku nocy. Na bilecie jest angielski dopisek „foreigner” (=obcokrajowiec)… Nie wiem, o co w tym chodzi, bo cena ta sama co dla lokalsow, wiec ok. Jestesmy jedynymi bialymi w calym pociagu. Z czterech dostepnych klas wybralismy opcje „soft seat”, bo roznica cenowa miedzy nimi a kolejna klasa- „hard sleeper” byla spora. Ciezko bylo do tego przekonac Mlodego, bo dla niego to „przeciez tylko $12 roznicy”, ale udalo sie :) Siedzenia okazaly sie wygodne i spalo sie lepiej niz w sypialnym autobusie. Do czasu… O 4 nad ranem, czyli po zaledwie 2godzinach jazdy dwie przekupki siedzace jak na zlosc dokladnie przed nami zaczynaja taki jazgot, ze muzyka nie jest w stanie ich zagluszyc. Czemu ci Wietnamczycy musza sie tak wydzierac?
Gdzies po drodze minelismy strefe zdemilitaryzowana z kolejnymi tunelami pozostalymi po wojnie. Chcialam sie tam zatrzymac, ale ponoc nie warto, bo wszystko juz jest zrownane z ziemia i przewodnik opowiada tylko o tym „co tu kiedys bylo”.
Docieramy do Hanoi i po paru dniach Mlody zostaje odprawiony w kilkudziesieciogodzinna podroz powrotna do Kanady, a ja znow spotykam Agate i razem wykupujemy dwudniowa wycieczke do Halong Bay za $47. Zamiast motorka albo minivana, ktory zwykle odbieral nas spod hotelu na tego typu wycieczkach, przychodzi po nas facet i prowadzi nas uliczkami, zgarniajac po drodze kilka innych osob z roznych hoteli. Po drodze zatrzymujemy sie na chwile w sklepie i facet zapewnia, ze bedzie czekal na zewnatrz. Gdy wychodzimy, nie ma po nim ani sladu. Zastanawiamy sie, jak on w ogole wygladal i jedyne, co przypomina sobie Agata to, ze „mial skosne oczy”. Ups ;) Po jakichs 10minutach na szczescie sam sie zjawia znikad i idziemy dalej.
W autobusie zaczyna sie jak zwykle licytacja- kto ile zaplacil za wycieczke. Inni wymieniaja kwoty $50-$60, wiec tym razem nam udalo sie upolowac dobra oferte :)
Jest para Australijczykow, ktorzy doplacili za pokoj deluxe. Koles na lodce usmiecha sie niewinnie, tlumaczac sie, ze „wszystkie pokoje sa deluxe”. Ha, ha…
Pierwszego dnia troche zwiedzamy. Nie wierze, jak mozna tak zepsuc tak piekna jaskinie:
Plywamy troche po zatoce, zarowno stateczkiem, jak i kajakami. W pierwszej chwili nie moge oprzec sie wrazeniu, ze to wszystko widzialam juz w Tajlandii (Krabi i Ko Phi Phi), ale gdy kajakami odplywamy kawalek dalej, tam, gdzie turystow brak (i to jest zdecydowanie najfajniejsza czesc wycieczki, bo podziwiamy krajobrazy bez zadnych sladow czlowieka na horyzoncie) i im dluzej krazymy pomiedzy skalami, przekonuje sie, ze Halong jest o wiele wieksza i ladniejsza. Tu krecili trzecia czesc „Piratow z Karaibow”- moja lista filmow do obejrzenia kolejny raz po powrocie powieksza sie o kolejna pozycje.
Spimy na lodce, pokoje sa prawie jak na obrazku w folderze w biurze turystycznym (zdziwienie, bo zawsze zakladam, ze bedzie gorzej niz obiecuja) i nawet jest ciepla woda, czyli towar luksusowy w podrozy ;), a wieczorem jest jeszcze piekniej, bo cisza, spokoj i kompletny brak swiatel, jednak kiedy wychodze na chwile z kajuty na zewnatrz, z ciemnosci wylania sie kobitka na lodce i krzyczy „buy something!”, aaaaaaaaa!
Pierwszy widok rano jeszcze z lozka po otwarciu oczu przedstawial sie tak:
A w drodze powrotnej do Hanoi tylko podmokle pola ryzowe:
Ha Noi to temat na osobny wpis, a mi przypomnialo sie, za czym jeszcze bede tesknic- ulubiona piosenka Azjatow (zarowno w Wietnamie, jak i Kambodzy) to wciaz „My heart will go on” z Titanica, puszczana w knajpach i na ulicach zarowno w wersji oryginalnej, jak i smiesznych lokalnych przerobkach- pamietacie to jeszcze w ogole? :)
Ewa
19 lutego, 2012Tajlandia jest niesamowita. I wydaje mi się, że ile by czasu w niej nie przebywać to zawsze zostanie coś do przeżycia i zobaczenia.
Ewa
18 lutego, 2012Mi ta zatoka przypomina z kolei Khao Sok National Park – sztuczne jezioro powstałe po zbudowaniu tamy z połączenia ośmiu rzek i zalania trzech wiosek. I też powietrze nie było zbyt przejrzyste. Tylko tam chyba jednak było spokojniej, w końcu to park narodowy. Niewiele łódeczek z turystami, zero statków, bambusowe domki stojące niemalże na wodzie…
emiwdrodze
19 lutego, 2012Duzo mam jeszcze do nadrobienia w tej Tajlandii!