Głównie z placu Durbar, który polecany jest przez przewodniki jako atrakcja nr 1 Nepalu, czego w obliczu tych gór wyłaniających się nad horyzontem kompletnie nie rozumiem. Na szczęście to nie jedyne godne uwagi miejsce w mieście.
Wstęp na plac jest słono płatny. Z każdą taką atrakcją turystyczną w tym kraju upewniam się w przekonaniu, że Nepalczykom się od rozwoju turystyki w głowach poprzewracało. Najpierw udaje mi się tam wejść bez kontroli, nawet nie zauważając, że minęłam kasy, nikt nie zwraca na mnie uwagi, potem zawracam i kupuję bilet, bo przy wejściu do środka Pałacu Królewskiego je sprawdzają, ale moim zdaniem nie jest wart swojej ceny. Sam plac jest całkiem ładny i przyjemnie tu sobie pochodzić i posiedzieć na nim, choć nie za takie pieniądze… Na myśl o tym, że Nepalczycy nie płacą za wejście tu wcale czuję mocny zgrzyt wewnętrzny i mam mieszane uczucia co do tego kraju.




Większość tanich hoteli znajduje się w dzielnicy Thamel. Można się tu porządnie obkupić- znajdziemy tu maski, rzeźby, sprzęt trekkingowy (od bluz i kurtek firmy „The north faKe” przez kompasy i ustrojstwa do dezynfekcji wody po śpiwory, plecaki, plakaty z widokami gór na pół ściany). Sprzedawcy oprócz standardowego „namaste!”, „yes, madame?” też cichutko pytają „hashish?”, „girls?” (do facetów), „anything?” (mistrz :D), „tiger balm?”, „trekking”. Nieciekawie się tu chodzi po ulicach.





W Thamelu zatrzymują się turyści zmęczeni po trekkingach w Himalajach. Nocuję w dormie kilkunastoosobowym. Jest Holenderka, która parę dni temu wróciła z wyprawy do bazy Mt. Everest. Pokazuje zdjęcia i opowiada, jak ciężko było, mimo że część trasy pokonała helikopterem. Bardzo przeżyła chorobę wysokościową, mimo ogromnego zmęczenia nie mogła spać i wciąż się dusiła.
Jest Niemiec, który zwiedził chyba więcej Polski niż ja, ale zna tylko dwa słowa – jedno najpopularniejsze przekleństwo i „głupi”. Amerykanin, który przyleciał z Nowej Zelandii, a jego następnym przystankiem jest Patagonia. Inny Amerykanin, były żołnierz, który w przeddzień wyjazdu na wojnę do Iraku się „rozchorował” i zdecydował, że nigdzie nie leci. Do tej pory dostaje rentę od rządu i za to podróżuje.
W końcu Chilijczyk, który całą noc rzyga i następnego dnia, mimo że już się czuje dobrze, leci do szpitala, bo „mu się nudzi”. Każdej nocy ktoś choruje, gorączkując i rzygając i tak ponoć w całym Katmandu, szczególnie na Freak Street, nawet ci, którzy długo podróżowali po Indiach, chyba tylko mi nic nie jest :)

Jedną noc spędzam w innym dormie, jest tam Rusek i nikogo więcej. Na wstępie mówi do mnie: „hello, ja not understand English. Ja z Russia”, ja na to, że jestem z Polszy, na co on cały uradowany i od razu coś nawija po swojemu. Mówię, że trochę ponimaju, ale nie gawari pa ruski, a ten jeszcze wiekszy banan i „oooo, gawarisz, gawarisz!”, ja dalej swoje, że nie, nie gawari, a on „yes, gawarisz, ty z Polszy to ruski jazyk!” i przeszczęśliwy…. Gada coś w stylu ni zatwari kakda, ale nie mogę go zrozumieć. Po chwili przychodzi z komórką i translatorem, a tam po angielsku „hello, my name is Ivan. Don’t close the door when I’m here”. Jak tacy ludzie radzą sobie w podróży? :D Podziwiam! Później wpada i mówi: „haraszo na roof, ja ci pokażu” i ciągnie mnie na dach hotelu, pokazać mi zarys Himalajów. Chyba ma niedosyt rozmów, bo Ruskich tu wcale dużo nie ma, a z innymi się nie dogada.
W Katmandu jest tyle smogu, że jak większość mieszkańców zaopatruję się w maseczkę na usta i chodzę po ulicach jako Ninja, ale za łatwo to się w tym nie oddycha i wątpię w jej skuteczność, więc po dwóch dniach się poddaję. Mamy coś wspólnego z Nepalczykami – podobnie jak my kochają futbol, mimo że grają jeszcze gorzej niż Polacy. Nawet ich trener, Jacek Stefanowski, jest z Polski! Nie tak dawno temu miała tu miejsce masakra 10 osób z rodziny królewskiej, a obecnie panuje brat poprzedniego króla.






Na koniec wybieram się do Nagarkot, z którego ponoć można podziwiać najpiękniejszą panoramę na Himalaje z całej dolimy Katmandu. Pogoda ciągle jest denna, ale wstaję na ten wschód słońca i wdrapuję się na punkt widokowy, ale Himalajów ni widu. Tzn coś tam widać, ale sami zobaczcie:
Bardziej pozytywnie o okolicach Katmandu pisałam ostatnio.
Praktyczne informacje:
– wejście na plac Durbar kosztuje 750 NPR – w tej samej ceniebilet można przedłużyć na kilka dni
– tani nocleg w Silver Home hotel to 300 NPR- w dormie jest fajna atmosfera, ale trzeba się wdrapywać na 5. piętro
– jeszcze tańszy – Shree Lal Inn za 200 Rs, ale nie ma tam okien i jest pusto, za to jest na 1. piętrze i jest zasięg internetu
– egg roll na ulicach kosztuje max. 50 NPR
Chwytaj Dzień via Facebook
28 kwietnia, 2015Mamy to samo …
Blog podróżniczy
31 grudnia, 2013Kathmandu… miasto pełne smogu;)
ps.Przenosiny bloga bardzo in plus:)
Pozdrawiamy,
Republika Podróży.