Z wizą indyjską w ręku wsiadłam w pociąg sypialny z Chiang Mai do Bangkoku. Podróż okazała się dłuższa niż było to w planie, ale to przecież nie powinno dziwić w Azji. Mieliśmy jechać godzin 14, jechaliśmy 21. I to z dwoma przesiadkami w autobus, bo po drodze były uszkodzone tory. Kilka ostatnich dni w Tajlandii…
Najgorsze, ze nad ranem nikt nie obudzil mnie, zeby poinformowac, ze trzeba sie przesiasc sie w autobus i przypadkiem zadzwonil akurat moj budzik, kiedy zobaczylam ludzi wsiadajacych do pociagu juz w droge powrotna do Chiang Mai ;)
Juz drugi raz pokonywalam te trase, tym razem wybralam jednak najtanszy pociag i nie zauwazylam jakiejs wielkiej roznicy w porownaniu do tego o klase wyzej, ktorym jechalam ostatnio. Bylo wygodnie i w miare czysto – to wciaz lepsze, niz niektore polskie pociagi.
Autobusy na tej trasie mozna znalezc o polowe taniej, ale poznalam kilka osob, ktore zostaly w nich okradzione, wiec wole nie ryzykowac. Ponoc w luku bagazowym siedzi koles i rozcina nozem bagaze, dobierajac sie do ich wnetrza. Sa tez autobusy VIP, w ktorych kradzieze nie sa tak czeste, ale one sa drozsze nawet niz pociag.
Centrum Bangkoku jest nowoczesne i zadbane (szczegolnie metro i kolejki podmiejskie!), ale miasto z okna pociagu zaskakuje mnie olbrzymimi, rozleglymi slumsami, przez ktore jedzie sie co najmniej godzine, wjezdzajac do miasta- tak, tak, widzialam je juz wczesniej, ale w glowie mialam obrazek czystego, dobrze rozwinietego miasta, te biedne dzielnice ulecialy mi z pamieci. Niestety aparat akurat sie rozladowal- trzeba bedzie tu jeszcze wrocic!
Jak tylko wychodze z dworca Hualampong, uderza mnie nieznosna fala goraca- mam wrazenie, ze tu zawsze jest bardziej upalnie niz w jakimkolwiek innym miejscu Azji, a to wszystko przez smog. Na dodatek chwile pozniej rozpoczyna sie ulewa i trwa akurat przez cala moja droge do guesthousa…Spiesze sie, wiec brne twardo w tym deszczu i po kilkunastu minutach przemoczone mam doslownie wszystko, nawet rzeczy na dnie plecaka, mimo pokrowca, w ktory jest on owiniety. W koncu jednak, kiedy jestem juz w miare blisko celu, ale sciana deszczu wcale nie slabnie, zgarnia mnie z ulicy jakis facet i zaprasza do swojego biura, w ktorym siedzi cala rodzinka. Jego corka mowi nawet po angielsku, bo studiowala w Stanach. Czestuja mnie piciem i kaza poczekac, az deszcz ustanie. Niesamowicie mili, tak jak gdy kiedys rozkraczyl mi sie rower na srodku ulicy i natychmiast z pobliskich sklepow wybieglo trzech facetow, zeby mi pomoc.
Przestaje padac i udaje sie w dalsza droge- brodze po chodniku po polowe lydek w wodzie! Ulice sa ostro zalane i boje sie, zeby nie zamkneli tez i lotniska, z ktorego mam nastepnego ranka leciec, ale po paru godzinach po wodzie nie ma sladu- wyglada na to, ze po ostatniej wielkiej powodzi niezle ulepszyli system odplywu wody.
Kobitka w recepcji guesthousa, widzac taka zmokla kure, oferuje mi recznik, za ktory normalnie sie placi oraz 2kg prania za darmo :)
Jako, ze mam tyle godzin opoznienia, nie zdazam na najwiekszy w tym rejonie Azji bazar- Chatuchak Market (inaczej zwany Weekend Market). Przykro mi, suwenirow z Tajlandii wiec nie bedzie :P
Wybieram sie za to do ogromniastej galerii handlowej MBK, w ktorej znalezc mozna m.in. stoiska z tania elektronika. Jest tam taniej niz w wielkich sklepach typu Media Markt, a poza tym sprzedaja wszystko bez 7% podatku, ktorego zwrot i tak mozna uzyskac na lotnisku, kupujac sprzet drozej w „normalnych” sklepach.
Poznajcie jeszcze dwoch moich nowych towarzyszy podrozy:
Wprawdzie to nie lustrzanka, ktora mi sie od dawna marzyla, ale ma 7x zoom optyczny, wydaje sie wiec dobrą alternatywą dla najtanszej nawet lustrzanki, do ktorej musialabym dolozyc wiecej i od razu dokupic dodatkowy obiektyw. Elektronika, co dziwne, jest tu drozsza niz w Europie, ale zakup aparatu nie mógł juz dluzej czekac, szkoda mi tylu zmarnowanych okazji do super zdjec! Tak wiec od nastepnego wpisu fotki beda juz robione moim nowym cudenkiem :)
A drugi towarzysz podrozy to Krzysiek, kolega kolezanki, ktorego nigdy wczesniej nie mialam okazji poznac i spotkalismy sie dopiero tu, w Kalkucie.
Jeszcze na lotnisku w Bangkoku poznalam Anglika, ktory znal Kalkute i dowiozl mnie tam w calosci do centrum miasta oraz pokazal pare miejsc. Kolejny raz mysle sobie, jak dobrze byc samotna dziewczyna w podrozy- zawsze sie tacy pomocni znajda ;)
A w samolocie- Hindusi z klasy sredniej i wyzszej wylansowani, jak to tylko mozliwe- w uszach diamentowe kolczyki, ubrani od stop do glow w markowe ciuchy i, uwaga….paznokcie u stop pomalowane na rozowo! :D
Wrazenia z pierwszych dni w Indiach wkrotce, a poki co zyczcie mi wytrwalosci w odnalezieniu sie w tym innym świecie- przyda sie!
I jeszcze kilka ostatnich ujec z Bangkoku:
Ewa
27 marca, 2012To się stęskniłam… :)
Jakie piękne zielone pola ryżowe… Ja pamiętam te tylko zaraz po sezonie, wyschnięte, bure…
No i ten pociąg. Jechałam najtańszą (tak mi się wydawało) wersją, ale niesypialnianą. I wyglądał prawie jak nasz IC, nawet napój i jedzonko podawali ;)
A do Indii jakoś mnie nie ciągnie… w ramach spełniania się podróżniczo postanowiłam wybrać się do Tanzanii ;)
emiwdrodze
28 marca, 2012Dziennym tez kiedys jechalam, faktycznie nawet jedzonko bylo za darmo :)
w tym nocnym jest duzy wybor kolacji i sniadan ale drogo.
Ja sie przed Indiami dlugo bronilam, absolutnie mnie tu nie ciagnelo, no ale tylko krowa nie zmienia zdania :P
so far so good;)
Ewa
30 marca, 2012Ja jechałam w sumie nocnym, tylko bez miejsc leżących. A przynajmniej nie w moim wagonie ;)
A co do Indii i krów – tam na pewno poznasz ich wiele. A prawda jest taka, że nie można powiedzieć, że się czegoś nie lubi, póki się tego nie spróbuje :)
emiwdrodze
28 marca, 2012a Tanzania to razem z Zanzibarem?:)
Ewa
30 marca, 2012Taki mam plan :)