To zaległy post z Nha Trang, a dziś mój ostatni dzień w Wietnamie! Cieszę się niezmiernie, bo męczy mnie już ta ciągła walka o ceny i użeranie się z chamstwem na każdym kroku, a poza tym tu i teraz (Ha Noi) zimno jest przeraźliwie (niby 16stopni w dzień, ale duża wilgoć, no i ogrzewania tu nie znają- mam na sobie 8 warstw ciuchów i marznę), ale jednocześnie będę tęsknić, bo to do tej pory najciekawszy kraj, w jakim kiedykolwiek byłam.
Tesknic bede za super mocna kawa, ktorej fanka stalam sie dopiero tutaj. Nie smakowala mi kawa ani w Polsce, ani we Wloszech, ale ta, czarna jak smola i z dodatkiem mleka skondensowanego jest przepyszna! Podawana na goraco lub mrozona, a najlepiej z kostkami lodu wrzuconymi do wrzatku.
Bede tesknic za ruchem ulicznym, ktory wciaz mnie zadziwia i smieszy, za sprzedawcami lodow albo kukurydzy, ktorzy z mega powazna mina jezdza po ulicach z megafonem, zwracajac na siebie uwage muzyczka techno wydobywajaca sie z niego, za przepysznym jedzeniem podawanym z nie do konca czystymi aluminiowymi mini lyzeczkami i paleczkami nie zawsze do pary, a przede wszystkim swiezymi sajgonkami, ktore samemu sie zawija w papier ryzowy i macza w sosie orzechowym, za tymi wszystkimi absurdalnymi scenkami z ulicy, z ktorych Bareja spokojnie moglby skompilowac kolejna czesc „Misia”. O tak, fanow „Misia” Wietnam zachwyci!
Poza tym Ha Noi mile mnie zaskoczylo i ostatni moj kontakt z tym krajem pozostawia przewage pozytywnych wspomnien :)
O polnocy uda mi sie pewnie naskrobac cos dopiero za kilka dni, juz z Laosu, a poki co o rejonach, w ktorych bylo jeszcze cieplo.
W Nha Trang probuje sie zakwaterowac w najtanszym dostepnym miejscu, czyli dormie za $4, ale kobitka nie chce mnie przyjac, „bo aktualnie sa tam sami faceci”. Mowie, ze absolutnie nie jest to dla mnie problem, ale i tak nie pozwala mi sie tam zatrzymac, strazniczka moralnosci :/
Mowia, ze Nha Trang to tylko plaza i imprezy i jest w tym duzo prawdy, ale jest tez co zwiedzac. Zamiast smazyc sie na plazy, wybieram sie do galerii fotografii i zobaczyc wieze dynastii Chamow (:D)- taka miniatura Angkor Wat.
Wieze zbudowane sa na jednej z wysepek, ktorych jest tu sporo i wiekszosc z nich polaczona jest z ladem mostami, a na kanalach mnostwo lodeczek rybackich.
Zrobilam tego dnia z 15km pieszo. Nad plaza jezdza wagoniki ponoc najdluzszej kolejki linowej w Azji, woza ludzi do polozonego na pobliskie wysepce wesolego miasteczka. Jest tez kompleks basenow blotnych (!), gdzie zamiast wody mozna wytaplac sie w blotku. Brzmi ciekawie, ale to kolejna rzecz do zaliczenia „kiedys”, jak budzet bedzie wiekszy ;)
Wieczorem kolejne spotkanie z Mlodym, ktore mialo byc tylko kolacja, a konczy sie jak zwykle nad ranem po calej nocy imprezowania. Ale spojrzcie, co znalezlismy:
Kolejny dzien to juz oczekiwanie na nocny autobus do Hoi An, spedzony na plazy z ksiazka, mimo, ze pogoda nieciekawa, niebo zachmurzone i nawet troche pokropilo. Ale to tylko lepiej, bo wciaz jest cieplo, a przynajmniej nie ma tlumow, a na horyzoncie niezmiennie wysokie gory- jak dla mnie nie ma nic piekniejszego niz polaczenie gor i morza.
Z Nha Trang do Hoi An bierzemy autobus tzw. „sypialny”. Genialny wynalazek, ale gorzej w praktyce, bo wietnamskie drogi zdecydowanie nie sa dla nich stworzone. Przez te wyboje w czasie 12godzinnej jazdy udalo mi sie zasnac na godzine, mimo ze kierowca nawet jakby mniej trabil. Najlepsza czesc kazdej takiej podrozy to dostrzezenie znaku pokazujacego, ze do docelowej miejscowosci juz „tylko” 25km. „Oooo, to juz tylko godzina i bedziemy u celu”. Tesknie za tajskimi autostradami ;)
Dostajemy niby najlepsze miejsca na samym koncu, w sumie jedyne zupelnie lezace w calym autobusie. 5 osob obok siebie. Australijki przez pierwsze dwie godziny marudza, ze to najgorsza podroz, jaka mialy okazje odbyc, ze ciasno, smierdzaco, ze koce brudne, ze czuja sie jak zwierzeta w klatce. Faktycznie jest ciasnawo, mniej niz metr nad naszymi glowami jest kolejne pietro „lozek”, nie da sie nawet usiasc, nie mowiac o wyprostowaniu nog, bo lozeczka zrobione sa na azjatycka miare, ale dla mnie to moze nie tyle atrakcja, co kolejne ciekawe doswiadczenie, smiejemy sie wiec z tej calej sytuacji z Mlodym, Australijki lypia na nas zabojczym wzrokiem. Wyprawa do toalety oznacza skakanie przez plecaki, walizy i ludzi siedzacych (!) w przejsciu. W samej toalecie niespodzianka..Bagaze upchane sa wszedzie, w tym oczywiscie na kibelku. Ciesze sie, ze moj zalapal sie jeszcze do luku bagazowego i nie baczac na nic wywalam wszystkie na zewnatrz, zeby z niej skorzystac i bardzo dobrze, bo przez 12godzin jazdy nie zatrzymujemy sie ani razu.
W koncu nad ranem docieramy do Hoi An.
Indonezja - najczęstsze pytania
Indonezja - najczęstsze pytania
Indonezja - najczęstsze pytania
Indonezja - najczęstsze pytania