Nowe dla mnie doświadczenie- wycieczka motorem z prawdziwego zdarzenia po krętych drogach górskich. I wizyta w „wietnamskim Paryżu”.
Ciagle wspominam pobyt w Mui Ne.. Nie dosc, ze stracilam tam rachube czasu, przestalam zapisywac swoje wydatki i w ogole nad nimi panowac, to wciaz odchorowuje te wszystkie wschody slonca, a Młody (Kanadyjczyk tam poznany) mi nie pomaga, bo codziennie gdzies mnie wyciaga. Od kilku dni podrozujemy sobie razem- nie dosc, ze taniej, to i smieszniej, szczegolnie jak Wietnamki chichocza na jego widok, pokazujac mi za jego plecami, jaki on przystojny. Reaguja tak na wiekszosc bialych ;)
Mlody niemal codziennie wypozycza skuter, zeby jezdzic po okolicy i jeszcze cieszy sie, ze moze mnie ze soba wozic :) Nie chce mi sie wierzyc, ze jakies 2 miesiace temu po raz pierwszy wsiadlam na skuter, a teraz jest to dla mnie glowny srodek transportu. I jeszcze zyje, mimo tego szalonego ruchu ulicznego bez jakichkolwiek regul.
Jak to dobrze, ze Tet sie wreszcie skonczyl i ceny autobusow i hoteli wrocily do normalnosci! Choc wciaz Wietnam jest drozszy niz sie spodziewałam.
W miarę przemieszczania się na północ temperatura spada. Na szczescie sympatyczny Chinczyk spotkany w hotelu (ktory wybiera sie niedlugo studiowac do Poznania) podarowal mi swoja super ciepla bluze z logo Shanghaju, bo jedzie dalej na cieplejsze poludnie i juz jej nie potrzebuje, a jako ze to Chinczyk, to i maly, wiec bluza jest idealnie w moim rozmiarze :) Przy okazji powiedzial, ze nie ma sensu jechac do Hongkongu specjalnie na zakupy, to juz nie te czasy..
Pierwsze jego pytanie brzmialo: „czy masz w sobie azjatycka krew? bo Twoja twarz jest taka azjatycka..”. Hmm, na bazarku babka zaczela do mnie gadac po rusku i na pytanie, czemu mysli, ze jestem z Rosji, powiedziala, ze mam rosyjskie oczy-WTF? :) Poza tym wciaz wiekszosc ludzi niezmiennie pyta sie raczej, czy jestem z Francji, czy tez z Hiszpanii. A Chinczyk zapytal tez, czy to prawda, ze Polacy nienawidza Niemcow.
Tak wiec zaopatrzona w juz cieplejsze ciuchy znalazlam sie dobre kilkaset km na polnoc, najpierw w Dalat, Nha Trang, potem w Hoi An, ktore spodobalo mi sie od pierwszego wejrzenia, i w koncu w Hue. Balam sie, ze nic juz mnie nie bedzie w stanie w Wietnamie zachwycic, bo ostatnio wszystko bylo juz takie samo, brzydkie, szare, glosne, brudne i irytujace, ale Hoi An mnie w sobie rozkochalo :)
W Dalacie spedzilam niestety az 3noce. Niestety, bo nie znosilam tego miasta, ale w serwisie podjeli sie naprawy mojego aparatu, co troche potrwalo. Pieknie wyczyscili piasek, ktory dostal sie do srodka, ale dlugo sie nie nacieszylam- na zdjeciach pojawia sie urocza czarna krecha :/ Ewidentnie to ich wina, bo porysowali cos przy czyszczeniu, ale wypinaja sie, mimo ze obiecywali w razie czego wymienic soczewke czy nawet caly obiektyw. W efekcie oddali mi polowe z $35, ktore zaplacilam. Lepsze zdjecia z czarna krecha niz zadne, ale jednak trzeba bedzie zainwestowac w nowy sprzet.. To boli, bo moj budzet sie znacznie zmniejszy, moglabym zobaczyc za to jeden kraj wiecej…
Bylo to dla mnie poki co najmniej przyjazne miasto. Juz, kiedy szukałam hotelu, wszyscy byli chamscy i wyganiali mnie jeszcze zanim zdazylam wejsc i zapytac, czy maja wolne pokoje. Znalezienie czegokolwiek zajelo mi 2godziny. W koncu dzielilam pokoj z poznanym w autobusie angielskim Hindusem, ktory mial okropny londynski akcent. Jak na zlosc najwyrazniej bardzo mnie polubil i ciagle usilowal nawiazac rozmowe, a ja jak ten debil ani be ani me, przez wiekszosc czasu nie mialam pojecia, co do mnie mowi. Sympatyczny byl koles, ale ilez mozna sie tylko glupio usmiechac i potakiwac, zgadujac, ze to akurat bylo jakies pytanie. Za kazdym razem, kiedy juz mi sie wydaje, ze moj angielski jest na nie wiadomo jak wysokim poziomie (choc nie wiem, na jakiej podstawie :P) to spotykam na swojej drodze kogos takiego, kto sprowadza mnie na ziemie…O ile prostsze byloby zycie, gdyby wszyscy mowili kanadyjska odmiana angielskiego! Z Mlodego oprocz imprezowicza jest filozof, poeta (pisze nawet teksty piosenek do swojego rockowego bandu), mowi super wyraznym ksiazkowym (kanadyjskim, oh, ah!) angielskim i cierpliwie znosi moje niekonczace sie pytania, moje slownictwo powieksza sie wiec z dnia na dzien :)
Dalat jest kiczowaty i brzydki, nazywaja go „malym Paryzem”, w centrum stoi wieza w ksztalcie tej paryskiej i nawet rowery do wypozyczenia sa rozowe, przesada. Poza tym lokalsi przyjezdzaja tu masowo na wakacje i na miesiace miodowe, takie wietnamskie Zakopane. Ciezko poruszac sie tu pieszo, bo uliczki sa krete i strome, strategiczne miejsca porozstrzelane sa po calym miescie, a odleglosci spore.
Jedyna tutaj atrakcja i przyczyna, za ktora w ogole sa tu jacykolwiek turysci, sa motorowe wycieczki po okolicy z easyriderami, czyli doswiadczonymi kierowcami mowiacymi dobrze po angielsku. Mozna oczywiscie urzadzic sobie taka wycieczke samemu, wypozyczajac skuter za 1/5 tej ceny, ale ja sie nie odwazylam na nauke jazdy w takich gorach, z takimi serpentynami i tyloma szalencami po nich jezdzacych.
Easyrider skasowal wprawdzie $25 za pol dnia jazdy (ponoć można też znaleźć takich za $20), ale przynajmniej wiedzial, dokad jechac i robil tez za przewodnika. Jechal bardzo pewnie i moglam sie rozkoszowac widokami, nie myslac o tym, ze zaraz sie gdzies rozbijemy.
Zahaczylismy o plantacje kawy, kwiatow, warzyw i farme produkujaca jedwab. Tam zaskoczylo mnie, ze jeden malutki kokon ma 5km jedwabnej nici!
Jednym z przystankow byl „Crazy house”, czyli surrealistyczny domek jakiejs lokalnej artystki, ktory przypomina domy Gaudiego w Barcelonie.
Hotel w Dalacie byl tez najohydniejszym, w jakim mi przyszlo nocowac. Koles z recepcji ewidentnie mnie nie lubil, choc wcale mu sie nie dziwie. Od poczatku byl dla mnie chamski, jak nie zgodzilam sie na cenę wyższą niż w oficjalnym cenniku, wiec odpowiadam tym samym. Jak slysze, ze chce komus sprzedac bilety na autobus w kosmicznej cenie, a tamci najwidoczniej w ogole nie orientuja sie, ile ten powinien kosztowac i chca go kupic, ostrzegam ich w jego obecnosci. Od tej pory gosciu jest na mnie obrazony i nawet przez caly pobyt nie prosi mnie o paszport ;) Przynajmniej mam spokoj, bo nie probuje mi juz wiecej wciskac jakichs swoich specjalnych ofert. Takich kretaczy trzeba tepic!
Czasem mam juz tak dosc tych oszustw na kazdym kroku, ze coraz czesciej zdarza mi sie zamiast jesc na ulicznych straganikach, gdzie wiem, ze place kilka razy wiecej niz lokalni, pojsc do knajpki dla turystow, gdzie przynajmniej wiem, ze zaplace tyle, co wszyscy pozostali i nie musze uzerac sie z niektorymi wrednymi typami. Tu bez znajomosci cen notorycznie przeplaca sie co najmniej 2-3krotnie. Jak slysze na ulicy „special price for you, my friend” albo „happy hour” (ta trwa tutaj ewidentnie caly dzien) to az teskni mi sie za Europa ;)
Jestem juz pewnie przewrazliwiona, ale wszedzie wesze podstep, wydaje mi sie, ze kazdy chce mnie oskubac i w wiekszosci przypadkow mam racje.
Oczywiscie zdarzaja sie i ludzie ekstremalnie mili, usmiechnieci i chcacy pomoc bezinteresownie, ale to raczej wyjatki i na ogol sa to ludzie mlodzi, ci, ktorzy mowia po angielsku.
Jakze sie ciesze, ze opuszczam to miasto. Chcialam jechac bezposrednio do Hoi An, ale jazda autobusem tam to jakies 16h, zdecydowalam sie wiec na krotki postoj gdzies pomiedzy- w Nha Trang, ktore mialam zamiar ominac. Z autobusu widac wysokie gory za mgla, co chwile wodospady. Do Dalatu warto sie wiec wybrac chocby dla widokow po drodze- takich nawet Norwegia by sie nie powstydzila. Mozna tez pokonac te trase motorkiem z easyriderem jako kierowca, ale to juz drozsza sprawa- ok. $65 za dzien, a taka podroz trwa co najmniej 3dni.
W autobusie koles siedzacy za mna wisi mi wciaz na zaglowku, co rusz niby przypadkiem tracajac mnie przy tym reka. Robi mi tez zdjecia wysuwajac aparat z boku. Tego juz za wiele :/ W koncu zagaduje: „Czy jestes z zagranicy?” :D haha, mistrz! Jak odpowiadam, ze tak, jestem z Ba-lan (=Polska), na postoju cala grupka jego kolegow drze sie „Ba-lan, Ba-lan” i sie ciesza. Reakcja jednego z nich (z uradowana mina): „Oooo, Ba-lan, Ba-lan, komunizm!”. Innym razem, jakas babeczka na wsi (za posrednictwem tlumacza) na moje „Ba-lan” odpowiedziala „oooo, very good dancers!”. Co ona, Taniec z gwiazdami ogladala? Czy ominely mnie jakies spektakularne sukcesy polskich tancerzy, o ktorych mogliby slyszec nawet w Wietnamie? :P
Nha Trang i Hoi An w nastepnym odcinku, a na koniec pare propagandowych plakatow z ulicy, ktore sa wszedzie i bez ktorych Wietnam nie bylby Wietnamem.
Jan K Bergland
8 lutego, 2012Hi E, have read your blog with interest. Ok, read and read; automatic translating from polish to norwegians let me understand something, but not all! You know I love photos, so I look at your very good pictures with pleasure! Greatings from Tromso, -Jan