Himalaje! Nie mogę uwierzyć, że jestem już u ich podnóża, kto by pomyślał, że to tak łatwo osiągalne :) Nie mogę też uwierzyć, że to ciągle Indie, tak tu czysto i cicho.. Jaka to ulga po tych wszystkich brudnych miastach – nie ma nachalnych sprzedawców, ludzie są uśmiechnięci, krowy nie panoszą się na ulicach. W Mc Leod Ganj, niewielkiej mieścinie oddalonej godzinę jazdy górskimi serpentynami od Dharamshali mieszkają liczni tybetańscy uchodźcy, w tym sam Dalajlama XIV.
Z Tomem poznanym w Złotej Świątyni w Amritsarze nocujemy najpierw u mnichów buddyjskich. Warunki są spartańskie i kolejnej nocy przenosimy się do guesthousu w centrum miasteczka. Jego właściciele są jacyś spięci – chcą ksero mojego paszportu już, zaraz i jeszcze sama muszę za nie płacić. Na tarasie nie można wypić nawet piwa, a o 22.30 zamykają bramę wejściową. Ba, nie można nawet siedzieć na balkonie po 22! Stwierdzamy, że straszni z nich rasiści, bo jakoś Hindusi mogą wszystko, mimo, że są o wiele głośniej… Ale widok z tarasu na panoramę Himalajów wynagradza wszystko, a na dodatek pokoje są czyste, co w Indiach jest luksusem.
Rano obserwujemy kołujące nad okolicą olbrzymie orły (które potem okazują się być sępami ;)). Tom opowiada mi o swojej maszynie do oczyszczania powietrza z negatywnej energii, którą opracował, kiedy mieszkał w Pradze, i czarnym helikopterze go później szpiegującym, trochę się go boję :P
Któregoś dnia wybieram się do łazienki w guesthousie i już mam zawrócić do pokoju, bo jest zajęta, kiedy otwierają się jej drzwi, a tam… Jo! Koreańczyk, którego spotkałam w Goa i we trójkę (wraz z Francuzem podróżującym bez pieniędzy) spędziliśmy kilka cudownych dni na plaży. Najpierw oboje gapimy się na siebie przez minutę chyba wytrzeszczając oczy, a potem wybuchamy głośnym śmiechem i rzucamy się sobie w ramiona, zanim możemy z tego zdziwienia wydusić cokolwiek :) Oboje planowaliśmy wcześniej ominąć to miejsce, dlatego było to takie zaskoczenie. Okazuje się na dodatek, że mieszka drzwi obok! Wspominamy wydarzenia sprzed paru tygodni tak, jakby to były 'stare, dobre czasy’.
Wybieramy się na spacer w góry, a przez całą drogę biegnie za nami mała koza.
Trafiamy do muzeum Tybetu – to moja pierwsza styczność z jego historią i kulturą, więc chłonę wszystko z ciekawością. Tybet przez lata był niezależnym krajem, aż do XX wieku, kiedy w wyniku konfliktu rosyjsko-brytyjskiego (!) został przejęty przez Chiny (gdzie dwóch się bije…). W 1959 r. Dalaj Lama XIV uciekł stamtąd przekraczając Himalaje, a reszta uchodźców docierała na północ Indii stopniowo do 1996 r. To musiała być wędrówka!
Centrum miasta to raptem dwie równoległe uliczki:
Można się tu wybrać na kurs tybetańskiej filozofii, hindi, języka tybetańskiego, medytacji- trwają od kilku godzin aż do 9 miesięcy.
Odwiedzamy też tybetański instytut astrologiczny. Na zamówienie robią tam indywidualny horoskop za 50 euro, mają też aptekę z ziołowymi kosmetykami. Dalej spacerujemy pod stromą górę do muzeum ayurwedy. Zatrzymuje się policjant na służbie i bierze mnie na stopa, Toma przy okazji też (choć niechętnie). Pyta, czy mam facebooka i chce, żebym przeliterowała swoje imię, zapewniając, że mnie tam znajdzie. Powodzenia w szukaniu mnie pośród milionów Emilii.. Tyle o bystrości indyjskich policjantów ;)
Kulturę mają ciekawą, za to ich kuchnia niczym specjalnym się nie wyróżnia – jedyne, co przypadło mi do gustu to gotowane na parze pierożki momo i zupa thukpa.
Nieodłącznym punktem wizyty w Mcleod Ganj są odwiedziny klasztoru przy domu Dalajlamy:
Tom, mimo, że to miły chłopak, już mnie lekko wkurza, bo wciąż za mną łazi, wszystko chce robić razem. Ciągle pyta „co dziś robiMY? Gdzie idzieMY?”. Duszę się. Brakuje mi już samotności i wolności. Po kilku dniach tam spędzonych, myślę powoli, co robić dalej. Szybką decyzję pomaga mi podjąć tłum lokalnych turystów, który się zjeżdża do miasta pewnego dnia. Na tutejszym stadionie odbywa się właśnie mecz krykieta na światowym poziomie i przybywają gwiazdy sportu, a wraz z nimi oczywiście hinduscy fani. Na jakiegoś ponoć znanego australijskiego gracza nawet przypadkiem się napataczam, choć nie zdaję sobie tego sprawy, ale chwilę po tym dopada go tłum dziennikarzy i nastolatek proszących o foto. Lokalni turyści psują całą magię tego miejsca – przyjeżdżają tu wielkimi rodzinami, są niewychowani, głośni, mówiąc krótko wiochę robią.
Żeby się stamtąd wydostać, muszę iść pieszo na dworzec autobusowy, bo miasto jest zapchane do granic możliwości, i to nie tylko samochodami, ale też pieszymi. Na wąskich uliczkach są trzy rzędy aut i fala ludzi. Nie mogę przeżyć jak głupi są ci kierowcy! Pchają się wszędzie, wciskają i nikt nie potrafi nad tym zapanować. Tylko trąbią jeden na drugiego, ale nikt się ani w jedną ani w drugą stronę nie ruszy, nie ustąpi, co by rozładowało ruch znacznie szybciej. Porządek jest tylko na wojskowym odcinku drogi, przez który musimy przejechać- tu ktoś kieruje ruchem. Wniosek – unikać Mc Leod Ganj w okresie indyjskich wakacji i sezonu urlopowego. Następny przystanek – Manali!
Paulina Pochrybniak
18 lipca, 2016momo <3 znalazłam jedno miejsce w Warszawie gdzie robią i jest super :D chyba się tam niedługo przejdę!
Emi w drodze
18 lipca, 2016To mnie musisz zaprowadzić jak wpadnę! Choć ja chyba wolę nasze polskie pierogi ;)
Paulina Pochrybniak
18 lipca, 2016Najlepsze pierogi zrobi Ci mama, w Warszawie nie ma co :P
oli
9 lipca, 2016Hey Emi, czytam Twojego posta i bardzo mi sie podoba :) jade d indii juz zaraz celem jest polnoc – indyjski tybet! Probuje znaleźć jakies inf na temat ich wakacji zeby wcelowac w Dharamsale poza ich sezonem turystycznym:)
Zobacz tutaj http://www.indiapost.gov.in/Holidays_New.aspx?Year=2016
czy to oznacza ze powinnam unikac tego miejsca w okresie 15-25 sierpnia ??
Wylatuje 2 sierpnia
pozdro!
Emiwdrodze
4 sierpnia, 2016Zagubił mi się ten komentarz gdzieś. Czemu aż od 15. go 25.? Hindusi na tak długie wakacje raczej nie jeżdżą, więc pewnie rozbije się to na dwa długie weekendy. Ja bym jechała od 16go do 24go :) Choć nigdy nie wiadomo czy się na to nagle jakieś lokalne święto nie nałoży albo wakacje w sąsiednim stanie :P
To już tam jesteś, troszkę zazdraszczam!
podróżna
3 października, 2014Czy w Tybetańczykach, poprzez wpływy Indyjskiej ludności, zaszły zmiany? Wiem, że ciężko jest to wszystko porównać, ale ciekawi mnie czy mimo przebywania wśród Hindusów, Tybetańczycy pozostali Tybetańczykami? Jak bardzo upodobnili się do miejsca w którym obecnie zamieszkują?
Emiwdrodze
3 października, 2014Nigdy nie byłam w Tybecie, więc faktycznie ciężko mi porównać, jednak z tymi Tybetańczykami z Indii obcowało mi się o wiele przyjemniej niż z Hindusami z krwi i kości.. Są bardziej pogodni i nie tak nachalni. Bardziej też dbają o porządek, na ulicach nie walają się tam tony śmieci tak jak w całej reszcie Indii. Dzięki temu miasteczko stało się jednym z moich ulubionych na mapie tego kraju. Może to też wynikać z tego, że mieszka tam bardzo mało Hindusów i nie mają z nimi wiele styczności, Mc Leod Ganj to głównie Tybetańczycy i turyści.
Nadia vs. the World
23 sierpnia, 2014Chyba zmienię plan następnej wycieczki… :)
Emiwdrodze
24 sierpnia, 2014sama chcę się tam teraz teleportować! :)