Tak się złożyło, że nigdy nie byłam ani choćby w Turcji, ani żadnym innym muzułmańskim kraju. Z islamem zetknęłam się do tej pory jedynie w Niemczech i na południu Tajlandii. Niby wiedziałam, czego się spodziewać, ale i tak ciekawość mnie zżerała na myśl o wyprawie do Malezji, która miała być przecież tylko rozgrzewką przed największą muzułmańską potęgą świata, Indonezją. Prosto z tajlandzkiego Railay udajemy się do Georgetown (zwane też Penang, choć to właściwie nazwa wyspy, na której Georgetown leży).
Pierwsze, co uderza po przekroczeniu granicy tajsko-malezyjskiej to budynki! I to wcale nie biurowce, a nowoczesne apartamentowce mieszkalne. Od razu czujemy się jak w innym świecie. Sporo słyszeliśmy też o tym, jaki to drogi kraj i póki co się to potwierdza, jesteśmy lekko przerażeni cenami (choć oczywiście naszym punktem odniesienia są inne azjatyckie kraje, nie Europa).
Nie możemy znaleźć żadnego sensownego taniego noclegu. Wszystko w akceptowalnych przez nas cenach to jakieś totalne speluny, a podróżując przez chwilę z Pawłem jakieś standardy muszę trzymać :P W końcu po długich poszukiwaniach znajdujemy coś na pograniczu taniości i przyzwoitości. Na recepcji pracuje Hindus – już pierwszego dnia widzę, że ciężko mi będzie w tym kraju, bo jest ich tu duuużo. Gościu bez przerwy beka w trakcie rozmowy z nami. Unika też mnie wzrokiem, zwracając uwagę tylko na Pawła, a takie ostentacyjne ignorowanie kobiet, mimo, że wiem, że jest częścią ich kultury, mnie wkurza i specjalnie zadaję mu dużo pytań, żeby musiał zauważyć też moją obecność.
Póki co badamy teren, pierwszego dnia tylko tęskniąc za Tajlandią – choć później się to odmieni i polubimy Malezję. Czysto tu i widać, że to bogaty kraj. Do Singapuru jeszcze sporo brakuje, ale nie ma tu typowego azjatyckiego chaosu, ulice jakieś takie spokojne. Największa jednak różnica po przyjeździe z Tajlandii jest taka, że bez problemu można się tu dogadać po angielsku. Wielu Malezyjczyków posługuje się nim płynnie.
Jedzenia ulicznego faktycznie jest pod dostatkiem. Mówią, że Penang to najlepsze miejsce w kraju na jego próbowanie, ale nam niestety przez pierwsze dni nie udaje się trafić na nic super pysznego. Nie wiemy za bardzo, co z czym i jak, a na wygląd nic nam nie podchodzi. Dopiero później przekonujemy się do ichniejszego (a właściwie głównie chińskiego i indyjskiego) jedzenia, stwierdzając, że mieszanka tych dwóch kuchni to kulinarny raj.
Jeździmy po mieście darmowym klimatyzowanym autobusem – to mi się podoba ;) Jego trasa prowadzi dookoła miasta, zahaczając o najciekawsze miejsca. Ani trochę nie czuję się jak w muzułmańskim kraju, bo wybieramy się do paru buddyjskich świątyń i wszędzie widać wpływy chińskie:
To świątynia Kek Lok Si, największa buddyjska świątynia Malezji, położona na wzgórzu kilkanaście minut drogi autobusem od Georgetown:
Przez Michniewicza krytykowana jako turystyczna i kiczowata, ale albo mieliśmy szczęście, bo nie spotkaliśmy tam żadnych turystów, albo inaczej wyobrażam sobie turystyczne mekki. Fakt, przed wejściem mija się stragany z wszystkim, co Chiny kiedykolwiek zdołały wyprodukować, ale tłumów nie ma. Do świątyni można wjechać kolejką linową albo się wdrapać, ścieżka prowadzi jednak dość naokoło.
Z powrotem w Georgetown:
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że przedstawiciele różnych kultur i religii żyją tu w pełnej harmonii, ale wypatrzyłam taki plakat:
…a znajomi Chińczycy z Kuala Lumpur opowiadają nam o traktowaniu ich przez rząd jak obywateli drugiej kategorii, ale o tym więcej będzie właśnie przy okazji KL.
Skoro już jesteśmy na ulicach Georgetown, nie można pominąć kolejnej oprócz jedzenia wizytówki tego miasta – sztuki ulicznej, zapoczątkowanej tu przez Litwina Ernesta Zacharevica. Sama zbyt wielu zdjęć murali nie robiłam i żałuję, te dwa kultowe wygrzebane są z czeluści Internetu:
- A dzieciaki na huśtawce są autorstwa głuchoniemego Malezyjczyka Louisa Gan:
*część zdjęć pochodzi od Pawła
ChillVan
11 marca, 2016Georgetown ma w sobie coś cudownego…. chce się tam wrócić :)
Emi w drodze
11 marca, 2016No ja planuję kolejny powrót :) Bo ciągle mam niedosyt, oprócz miasta nie widziałam na wyspie zbyt wiele.
Alicja
7 marca, 2016Ciekawe. Zwiedzanie śladem murali to fajny pomysł na zwiedzanie, którego wcześniej jakoś nie brałam pod uwagę :). Czekam na kolejne opowieści!
Emiwdrodze
9 marca, 2016Polecam nietypowe sposoby na podróżowanie :)
baixiaotai
7 marca, 2016Być może od tego czasu już się zdążyłaś tego dowiedzieć, ale tak czy siak podpowiem – ponieważ w niektórych buddyjskich tradycjach można w określonej intencji darować życie, niektóre jeziorka przy buddyjskich świątyniach, zwłaszcza tych popularnych, są przepełnione. Stąd znak, by nie wpuszczać do jeziora żadnych stworzeń. Pisałam o tym tutaj: http://baixiaotai.blogspot.com/2012/01/jezioro-darowania-zycia.html
Emiwdrodze
9 marca, 2016Nie wiedziałam, dzięki za uzupełnienie! :)
Magdalena Typel
6 marca, 2016O, bardzo na czasie bo wybieram sie za chwile m.in. do Malezji i bede podazac tym szlakiem, takze mam lekture na kolejne dni :)
Emi w drodze
7 marca, 2016To ja w takim razie zapraszam na tydzień malezyjski! Tobie przynajmniej szok kulturowy nie grozi ;)
Agnieszka Ilnicka
7 czerwca, 2015Ja jeszcze nigdy nie miałam styczności z Islamem. Wiedziałam, że nie mogą pić alkoholu, ale żeby takie napisy w sklepach! Niesamowite. Piękne zdjęcia :)
Emiwdrodze
9 czerwca, 2015Ja teraz mam z nim styczność na codzień i widzę, że sporo z nich pije i tak „jak allah nie widzi” ;) Za to w Ramadanie wszyscy stają się święci i udają najbardziej pobożnych na świecie, hipokrytów co nie miara! Dziękuję :)