Udało mi się wrócić do kraju akurat na Euro 2012 :) Tym razem pojeździłam trochę po Polsce, głównie pociągami, odwiedzając miasta rozgrywek meczy.
16.06.2012. Dzień meczu Polska – Czechy. Dworzec kolejowy w czeskiej Pradze. Nadziwić się nie mogę, jaki on nowoczesny! W niczym nie różni się od tych niemieckich. Pociąg do Wrocławia pełen jest czeskich kibiców i obmalowany w piłki.
Na pokładzie rozdają piłkarskie gadżety- dmuchane pałki z napisem „Česi jedemy”, breloczki, mapki Wrocławia z informacjami, jak dojechać na stadion, pełen wypas! Obsługa pociągu na legalu sprzedaje piwo i zbiera zakłady na mecze. Nikt nawet nie sprawdza biletów.
Na plecaku naszytą mam polską flagę, po pociągu szybko roznosi się więc wieść, że „jedzie z nami Polka”. Faceci (bo kobiet to tu prawie nie ma) reagują bardzo pozytywnie, podchodzą do mnie, żeby sympatycznie powiedzieć „dobry den”, mimo że na koniec zawsze dodają „ale i tak z wami wygramy”. Przez hennę na dłoniach nie da się ukryć, skąd wracam, co chwilę ktoś do mnie o to zagaduje, czuję się jak w indyjskim pociągu ;) Z tą tylko różnicą, że w Indiach ani razu (!) nie widziałam pijanego człowieka, a tu prawie od wszystkich zionie alkoholem :/
Ludzie na trasie pociągu wychodzą na perony i przed domy na wioskach. Z flagami i trąbami, krzyczą, skaczą, pozdrawiają kibiców. Kierowcy czekający na przejazdach kolejowych i babcie z ogródków działkowych machają, rolnicy na polach wysiadają z traktorów (z zawieszoną flagą narodową oczywiście), żeby nas zobaczyć. Rowerzyści się zatrzymują, robią zdjęcia. Lokomotywa na bocznicy trąbi, maszynista też macha. Czesi z pociągu śpiewają, albo raczej się drą. Pojawia się też: „Polskaaa, biało-czerwoni, Czesi Polskę rozgromi” czy jakoś tak ;) Co za atmosfera!
Po stronie polskiej to samo – pociąg odbierany jest bardzo pozytywnie. Polacy się uśmiechają, machają, Czesi się cieszą- widać, że to im się podoba, a mi znów łzy się w oczach kręcą – lepszego powitania w kraju po tylu miesiącach wymarzyć sobie nie mogłam :)
Wrocław. Dworzec kolejowy. Nieźle wygląda z zewnątrz i od wewnątrz. Jest jeszcze trochę niedociągnięć, bo oczywiście nie wyrobili się na Euro, ale będzie super :) Szczególnie zachwycają (ponoć secesyjne) drewniane kasy biletowe, które zostały odkryte przypadkiem podczas remontu dworca i pięknie odrestaurowane.
W centrum miasta biało-czerwono, z odrobiną niebieskiego. Szał przed meczem. Strefa kibica na Rynku pełna na 2 godziny przed rozpoczęciem transmisji. Znajdujemy miejsce pod innym telebimem, z którego jednak szybko przegania nas ostry deszcz. Końcówka w barze. Bez wyjątkowej atmosfery. I po meczu wszyscy idą do domów spać rozczarowani. A ja humor mam dobry mimo grobowych min większości Polaków. I przyzwyczaić się nie mogę, że rozumiem wszystko, co dookoła mnie mówią. Ciągle myślę sobie, jakie mamy szczęście, że urodziliśmy się w tej bogatszej części świata, a dookoła słychać tylko marudzenie…
Poznań. Miło odwiedzić znów stare śmieci :) Zmiana, jaka najbardziej mnie w stolicy Wlkp zaskoczyła to darmowe WiFi na każdym kroku, nawet w barze mlecznym na Głogowskiej! :P Poza tym raczej jak dawniej.
W strefie kibica zieje pustkami, ale tego dnia pada i zaraz po meczu puszczanie lampionów, to pewnie dlatego. Ochroniarze chamscy, wolontariuszki przeszukujące torebki też, witamy w Polsce! Zaszokowana jestem tym buractwem, nie rozumiem, czemu ludzie zamiast się uśmiechać tak się spinają z byle powodu. W tym momencie już mi się za Azją tęskni.
Można kupić piwo, ale tylko płacąc za nie specjalnymi kartami, za których wyrobienie się płaci- kretyńskie zarządzenie UEFA, więc przy budkach z napojami też pusto.
Opuszczając Poznań wybieram się na nowy dworzec trochę wcześniej , żeby „pozwiedzać”. Trzeba przyznać, że stanęli na wysokości zadania! (choć podobno dach już przecieka :P)
Biletomaty, w których nie dość, że można już kupić bilety od wszystkich przewoźników (wcześniej były tam tylko Przewozy Regionalne), to jeszcze da się zapłacić kartą – prawie jak na zachodzie! Tylko konduktor nie bardzo potem wie, co z takim biletem zrobić, bo jest jakiś kod, którego nie umie zczytać swoim nowym urządzeniem.
Warszawa. Dworzec bez szału. Perony zostały odnowione już jakiś czas temu, ale na którejś ze ścian wisi „galeria fotografii komórkowej” ze zdjęciami smutnych twarzy polskich kibiców po którymś tam naszym przegranym meczu. Szaro, buro i ponuro. Z zewnątrz budynek się nie zmienił, choć podobno odmalowali go za 7milionów zł. Nad wejściem wisi wielki plakat witający obcokrajowców. Tu twarze już pozytywne, ale razi błąd językowy. Kompromitacja, co gorsze – przygotowana za grube pieniądze.
Dojście do stacji metra z dworca się nie zmieniło – jak dawniej trzeba z walizą pokonywać setki schodów i krzywe chodniki. Metro po choćby delhijskim czy bangkockim też wypada słabiutko.
Sam pokaz multimedialno-wodny, nazywany „fontannami”, też był zdominowany przez Euro i zaczynał się tak:
Do fontann barcelońskich im daleeeko.
Reasumując: albo miałam wyjątkowe szczęście, albo się coś w tych naszych kolejach rzeczywiście pozmieniało – jechałam TLK trzy razy i każdy pociąg prezentował iście europejski poziom. W wagonie drugiej klasy przedziały 6-miejscowe albo nowe wagony bezprzedziałowe z kontaktami do podładowania laptopa, papier i mydło w czystej toalecie, punktualność co do minuty.
Tylko, wbrew oczekiwaniom, nawet po wielu kilkunasto-/kilkudziesięciogodzinnych podróżach indyjskimi pociągami, polskie 5 godzin wciąż się niemiłosiernie dłuży, bo w naszych pociągach jest po prostu nudno! Na kilkaset km zdarzyła się tylko jedna ciekawa scenka- do przedziału wparował zzjajany drechol, błagając o pieniądze na bilet, bo właśnie ucieka z zakładu karnego.. Myślę, że takie coś nie przeszłoby nawet w Indiach :]
Indonezja - najczęstsze pytania
Indonezja - najczęstsze pytania
Indonezja - najczęstsze pytania
Indonezja - najczęstsze pytania