20 km od Jaffny, czyli jakieś 45 minut rozklekotanym autobusem, jest sobie plaża Casuarina (czyt. Kaszua). Położona jest na wyspie Karaitivu (Kaaraitheevu). Nazwa pasuje do jakiegoś tropikalnego atolu, co? :) Droga na nią to atrakcja sama w sobie- wąska grobla usypana na wodzie, w której brodzą rybacy i ptaki. Na ogół nie zwracam większej uwagi na ptactwo, ale to na Sri Lance jest niesamowite! Tyle nowych śmiesznych dźwięków otacza mnie z każdej strony.
Mają tu sporo endemitów, czyli gatunków nie występujących nigdzie indziej na świecie.
Wracając do drogi- ta co jakiś czas się poszerza, są zatoczki ułatwiające mijanki:
Z przystanku autobusowego na plażę idziemy pieszo, to jakieś pół godziny. Po horyzont za nami żadnego pojazdu, a facet na bramce zatrzymuje nas, żeby zapytać, czy mamy ze sobą auto :D Tak bardzo chciał zagadać. O to samo zapyta później, przy wyjściu, ale już śmiejąc się z samego siebie i nawet nie czekając na odpowiedź.
Kawałek dalej zatrzymują się przy nas policjanci na motorze, zagadując grzecznie:
– welcome to Sri Lanka! Do you have any complaints? (witamy na Sri Lance! Czy macie jakieś zażalenia?)
– no, not yet (nie, jeszcze nie) – odpowiadam zdziwiona
– are you expecting any? (czy się jakichś spodziewacie?) :D
– nieee, mamy nadzieję, że wszystko będzie ok tak jak do tej pory, to przecież przyjazne okolice
– pamiętajcie, jesteśmy tu, żeby wam pomagać, w razie jakichkolwiek kłopotów dajcie znać
Jakie to miłe :)
Plaża pięknością nie grzeszy, ale znajdujemy kawałek w miarę czystego piasku i na nim się rozkładamy. Spokoju nie mamy, bo co chwilę ktoś do nas podchodzi i zagaduje (znów kilku z nich lepiej mówi po niemiecku niż angielsku, bo mieszkali w Szwajcarii!). Inni tylko z ciekawością się przyglądają. Większość z nich to rodziny z dziećmi:
…, ale w wodzie widać niemal wyłącznie młodych chłopaków. Kobiety jedynie stoją na brzegu w pełnym ubraniu, nie kąpią się. A jako, że to nasz pierwszy kontakt z plażą od dawna, koniecznie chcemy popływać. Oczywiście nie rozbieram się do kostiumu, wchodzę do wody w ciuchach, ale i tak wzbudzam ogólne zainteresowanie. Jestem w towarzystwie Bashira- pierwszego spotkanego przeze mnie podróżującego Marokańczyka, który od kilku dni jeździ z nami, ale mimo to zbiera się wkoło mnie grupka kilkunastu chłopaków i podśmiewując się głupio, przekrzykują jeden drugiego, ciężko nam nawet zrozumieć co. Na początku śmiać mi się chce i nie mogę uwierzyć, jak bardzo są podekscytowani kolorem mojej skóry, próbuję z nimi jakoś pogadać, ale nie da rady. Po jakimś czasie stają się tak upierdliwi, że aż nie do zniesienia. Jeden z nich nurkuje i łapie mnie za tyłek. Z pomocą przychodzi Bashir, drąc się: „zostaw moją żonę!!!” i zdzielając po łapach kolejnego „nurka”. To pomaga tylko na chwilę, minutę później chłopaki znów bardzo nachalnie się do mnie przystawiają, nie zwracając uwagi na mojego „męża”. Koszmar jakiś. Zachowują się naprawdę dziko. Po kilku minutach daję za wygraną i wychodzę z wody. Takie coś nie spotkało mnie jeszcze nigdy, nawet w Indiach, mimo, że tam nieraz byłam przecież sama, a tu z „mężem”… Śmiejemy się, że powinnam namalować sobie na czole napis „TAK, jestem biała! Chcesz mnie dotknąć? One dollar”.
Kumpela, Polka mieszkająca w Colombo, od początku ostrzegała mnie: „Musisz pogodzić się z tym, że oni nas tu traktują na dwa sposoby – albo jak bogów, albo jak dziwki”. Z tym, że bogowie to na ogół jednak mężczyźni, my, białe kobiety, jesteśmy bez ogródek postrzegane jak prostytutki. I nawet zdarzają się oferty „nie do odrzucenia”, zapytania wprost „ile bierzesz?” (to, jak również takie i takie (patrz scenki 3. i 4.) akcje, już wcześniej mnie spotkało w Indiach). Bywają tak głupi i ograniczeni (oczywiście teraz uogólniam, spotyka się tu przecież myślących, inteligentnych ludzi), że w głowach im się nie mieści, że nie wszystkie białe to kobiety lekkich obyczajów i autentycznie nie rozumieją, o co chodzi, kiedy spotykają się z naszą odmową. Skąd im się to do cholery bierze?
Czas na szamę :) To jedyne sri lańskie jedzenie, które mi tak przypadło do gustu – kottu roti:
I coś, co wygląda jak nasza kasza jaglana, ale w rzeczywistości jest ryżem*:
Często spotykane jest tu owijanie talerzy woreczkami foliowymi, które potem się wyrzuca. Rozwiązanie mało ekologiczne, ale higieniczne.
Po jedzeniu idziemy na spacer plażą kawałek dalej, tam już są pustki i mamy plażę prawie wyłącznie dla siebie, jest tylko kilku rybaków z rodzinami:
Wracając łapiemy stopa. Jedziemy na pace z rodzinką z małymi dzieciakami. Głośna ichniejsza muza gra, podskakujemy na wybojach, jest wesoło :)
Ci podrzucają nas tylko kawałek do głównej szosy, ale zachęceni tym, że tak łatwo nam poszło, nie czekamy nawet na autobus, ale od razu próbujemy zatrzymać kolejne auto. Długo nie musimy czekać. Zabiera nas grupa przyjaciół (jest ich z piętnaście osób) z Colombo, którzy są na wycieczce na północy pierwszy raz od zakończenia wojny. Bardzo dobrze mówią po angielsku i od razu można poznać, że są wykształceni, więc dowiadujemy się od nich kilku przydatnych rzeczy. Dużo tu takich miejscowych turystów, którzy dopiero od niedawna mają okazję, żeby poznać tę część swojego kraju.
(fotki oznaczone “*” pochodzą od Ewy)
Ewa
8 marca, 2013Ewa na spacerze… Ja chyba muszę znaleźć czas, żeby wreszcie oglądnąć te zdjęcia :D
emiwdrodze
9 marca, 2013mnie zastanawia Twój jakże zadowolony wyraz twarzy na tym zdjęciu ;)
Ewa
9 marca, 2013Bo ja pozowałam do zdjęcia wtedy :P Towarzystwo zapytało czy może mieć ze mną zdjęcie to co, mam smutna być? ;)