Inni turyści napotkani po drodze zgodnie mówili, że w północnym Wietnamie ludzie są bardziej wredni (czy to w ogóle możliwe?), dlatego tu jeszcze uważniej niż zwykle przeliczam resztę, która mi wydają, kiedy za coś płacę. W innych miejscach często zdarzało się, że niby przypadkiem wydawali mi za mało (i to nieraz całkiem spore kwoty), a tu w ciągu trzech dni ani razu nikt nie próbował mnie oszukać! Może po prostu miałam szczęście? W Hanoi spotkałam naprawdę życzliwych ludzi.
W hoteliku, kiedy caly dzien siedzimy zmarzniete, czekajac na wieczorny autobus, recepcjonistka zaprasza mnie na zaplecze na lunch z zaloga hotelu. Nawet sie nie usmiechaja, ale dokladaja mi jedzenie na talerz i probuja cos tam mowic po angielsku. Jej kolezanki nie sa juz tak mile, probuja wcisnac nam bilet do Laosu za $54, gdy dzien wczesniej w tym samym miejscu proponowali nam go za $27.
Innym razem jemy pho przy ulicznych krasnoludkowych stoliczkach i dziewczyna obok szepcze nam na ucho, ile ona za nia placi, zeby czasem nas nie skasowali za duzo :)
Takze wbrew temu, co opowiadali mi o inni podroznicy, nie ma tu tych wszystkich nachalnych sprzedawcow i mozna chodzic po ulicach w spokoju. Szczegolnie po niedawnej wizycie w Hoi An roznica jest ogromna :) Ba, wrecz nie chca nam czasem sprzedac towaru, udajac, ze nie slysza, jak pytamy, ile cos kosztuje. Jak tu zrozumiec Wietnamczyka?
W jednym ze sklepikow pytamy o ceny jedwabnych spiworkow i slyszymy cene 5krotnie wyzsza niz w poprzednim, wiec probujemy negocjowac. Obrazona sprzedawczyni fuka na nas i ostentacyjnie zaczyna mopowac podloge pod naszymi nogami, wyganiajac nas ze sklepu :D
Bazar nocny rozni sie od tajskiego tylko tym, ze mozna kupic cieple czapy, rekawiczki i maseczki chroniace przed spalinami (choc Wietnamka poznana kiedys w autobusie powiedziala mi, ze kobiety nosza je raczej po to, zeby chronic twarz przed sloncem, bo za wszelka cene nie chca sie opalic).
W miescie nie za duzo jest do zwiedzania. Jest pagoda na mini wysepce posrodku jeziora, katedra przypominajaca paryska Notre Dame i mauzoleum Ho Chi Mincha.
Mnie bardziej interesowala dzielnica oddalona jakies 10km od centrum i slynaca z restauracji serwujacych psie mieso..Wbrew temu, co pewnie czesc z was mysli, w Wietnamie wcale nie jada sie psow na codzien, tym bardziej chcialam to tutaj zobaczyc. Zobaczyc, NIE jesc! Ponoc ceny takich dan sa wysokie. Ponoc, bo w koncu tam nie dotarlam-okazalo sie, ze jedzenie psiego miesa w pierwszej polowie miesiaca lunarnego wg nich przynosi pecha, a ze bylo dopiero pare dni po pelni ksiezyca, wszystkie te knajpki byly pozamykane.
W Hanoi i Halong Bay tak wymarzlam, ze marze juz tylko o cieplutkim Laosie. Chwilami mialam na sobie az 11warstw, czyli praktycznie wszystkie ciuchy, jakie ze soba mam, no i wilgoc straszna, ciagle mzy. Ogrzewania w Wietnamie raczej nie znaja, w hotelu prosze o dodatkowa koldre, bo z tego zimna spac sie nie da, ale patrza sie na mnie jak na UFO, odburkujac, ze „to nie hotel TRZYGWIAZDKOWY”…:D W koncu daja mi 2 dodatkowe reczniki, ktorymi sie opatulam.
Na polnoc od Hanoi sa juz tylko gory. Zapewne piekne i jedna z miejscowosci- Sapa – jest bardzo popularna wsrod turystow, ale ja wroce tam innym razem. Latem. Wroce na pewno :)
Chcemy z Agata jechac lokalnym transportem do laotanskiego Luang Prabang, ktore jest w zasadzie blizej, ale droga tam jest niezbyt prosta, podobno trwa 2-3 dni przy dobrych wiatrach i po wietnamskiej stronie zdarza sie, ze mimo biletu wysadzaja cie gdzies w polu i radz sobie, chyba, ze doplacisz im kilkanascie/kilkadziesiat dolarow za ich widzimisie. Majac juz dosc przebojow z oszustami, decydujemy sie wiec na autobus (znow sypialny) do stolicy Laosu- Vientiane, mimo, ze to tak posrodku kraju, nieszczegolnie ciekawe miejsce na rozpoczecie objazdowki po rozciagnietym polnoc-poludnie kraju.
Autobus jest o co najmniej kilka klas lepszy, niz te, ktorymi jezdzilam poprzednio. Standardowo przy wejsciu trzeba sciagac buty, bo ludzie spia tez na podlodze. Sa wiec trzy pietra „lozek”. Tym razem jest nas, bialych, tylko piatka, tyle, ile miejsc lezacych na koncu autobusu :/ Znow dostajemy te miejsca, gdzie, jak wiadomo, trzesie najbardziej, mimo, ze probujemy wyklocic sie o inne. Bez rezultatu.
Najpierw pedzimy po jeszcze w miare dobrej, bo podmiejskiej drodze, kiedy gasnie silnik. W pelnym biegu :) Okazuje sie, ze najzwyczajniej w swiecie zabraklo benzyny. Czaicie motyw, zeby kierowca przed 23godzinna jazda zapomnial zatankowac? :) Kiedy mamy juz paliwo, jedziemy chwile dalej i znow sie zatrzymujemy. Kaza nam wstac, podnosza nasze siedzenia prawie do pionu i wciskaja pod nie masy T-shirtow z nadrukami Playboya. Juz zachwalalysmy autobus, ze taki wygodny, ale teraz, w pozycji siedzacej spac ciezko. Gadam wiec z Niemka lezaca obok- szalona hipiska, jest w wieku moich rodzicow, nazywa sie Berta (:D) i sama podrozuje od kilku miesiecy, odetchnawszy, ze dzieci juz odchowane. Uzala sie tylko, ze ciezko jej spotkac kogos w swoim wieku. A angielskiego zaczela uczyc sie dopiero rok temu! Takze w droge, czterdziesto-, piecdziesiecio-, szescdziesieciolatkowie!
Co chwile zatrzymujemy sie gdzies w szczerym polu i podjezdzaja motorki zaladowane workami, kartonami, ktore laduja w luku bagazowym. Taka powtorka z rozrywki- jak na granicy polsko-ukrainskiej ;)
A facet przede mna dlubie sobie w uchu wykalaczka.
W srodku nocy zatrzymuje nas policja (albo celnicy, nie wiem…) i swieca latarka na koniec autobusu, szukajac pewnie szmuglowanego towaru. Juz wiadomo, dlaczego tak zalezalo im na tym, zeby wlasnie obcokrajowcy tam siedzieli..
Na granicy oczywiscie chca „one dollar” jak zwykle za nic, szlag mnie juz trafia i jednak sie ciesze, ze opuszczam ten kraj! Wraz z jakimś Anglikiem próbujemy sie buntowac, ale celniczka nas po prostu olewa i podbija wszystkie paszporty oprocz naszych. Po kilkunastu minutach sie poddaje :( Anglik dalej kloci sie, ze chce pokwitowanie zaplaty, ale oczywiscie bez skutku. Baba udaje, ze nie rozumie po angielsku, a za chwile widzimy, jak opowiada cos swojemu koledze i sie smieja. Eh, jednak ciezko bedzie pamietac tylko pozytywne rzeczy z tego kraju :/
Po laotanskiej stronie od razu inaczej! Jest nawet wywieszony oficjalny cennik wiz, uff! :) Dla Polakow to $31. Poza tym praktycznie od razu za granica pojawia sie slonce i robi sie znow cieplo, goraco, upalnie :D
Chwile dalej zatrzymujemy sie znow, podstawiaja kilka drabin, wlaza na dach, wyciagaja jakies pakunki z roznych dziwnych miejsc i laduja na skuterki, ktore szybciutko odjezdzaja.
Pozniej jeszcze stop na „toalete”- na wysypisku smieci! Trzeba szukac krzaczka, biegajac po stertach smierdzacych odpadkow..Tego jeszcze nie bylo ;)
Jestem w Vientiane juz szosty dzien (tak dlugo, bo rozchorowalam sie i biegalam po szpitalach..:/, ale o tym nastepnym razem) i niedlugo jade (niespodzianka- nocnym autobusem..) na samo poludnie- 4tysiace wysp na Mekongu, gdzie spedze troche czasu, wiszac w hamaczku i czytajac ksiazke, takze do uslyszenia za kilka-kilkanascie dni!
10 informacji, które ułatwią Ci planowanie podróży po Indonezji
10 informacji, które ułatwią Ci planowanie podróży po Indonezji
Surabaja - brama do Bromo
Surabaja - brama do Bromo